Akcja znicz

PROLOG

W ostatni weekend wakacji (wakacji dzieci, bo człowiek dorosły już zawsze jest w pracy) siedzimy w naszym domu przy winie ze znajomymi i rozmawiamy. Kryzys, złodziejstwo władzy, nieuchronny krach cywilizacji jaka jest nam znana. Ot takie luźne tematy na small talk. W trakcie miłej rozmowy ktoś z nas rzuca ciekawą tezę:

– Zauważyliście, że ostatnio policja w naszym mieście stoi co drugą ulicę i łapie mandaty od kogo się da?

– To przez Euro. Wszystkie miasta, nie tylko te które miały u siebie mecze wyprztykały się z pieniędzy i teraz łatają budżet. Naszymi pieniędzmi oczywiście.

A TERAZ NOTKA WŁAŚCIWA

Ostatnio jeździmy z Oleńką do przedszkola rowerem. Może trochę mniej z powodu kryzysu finansowego, bardziej z z kryzysu wieku średniego (w końca rower może być namiastką kabrioletu) a najbardziej z powodu rozkopania naszego miasta przez służby oficjalnie remontowo-doskonalące a realnie blokująco-irytujące. Dzisiaj też tak zrobiliśmy. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego. Gdyby nie fakt, że to pierwsze dzień przedszkola po miesięcznej wakacyjnej przerwie. Gdyby nie worek z ciuchami zamiennymi. Gdyby nie poduszka i karimata. Gdyby nie kocyk i kapcie. Trochę ciężko było to umieścić na rowerze nawet z bagażnikiem. Część spakowałem więc w plecak. Jednak gdy wsiedliśmy, okazało się , że plecak ten opierał się na buzi Oli, co groziło starciem całej twarzy, zanim dotrzemy do przedszkola. Zakładając, że Ola będzie kiedyś chciała wyjść za mąż, łatwo wykombinować, że gładka twarz może się jej jeszcze przydać. Założyłem plecak z przodu, co sprawiło, że wyglądałem jak kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży. Ale na pewno nikt tego w naszym mieście nie zauważył, bo obwieszony byłem dodatkowymi torbami.

Trochę trudno było ruszyć, ale Królowa Matka pomogła, a dalej jakoś się pokulało. Jechaliśmy powoli i ostrożnie, wybierając trasy chodnikami. Aż dotarliśmy do ostatniego przejścia dla pieszych dzielącego nas od przedszkola. Rozejrzałem się kilkanaście razy dookoła siebie i stwierdziłem, że:

– nikt nie nadjeżdża

– jest czerwone światło, ale patrz punkt wyżej

– jak się zatrzymam, to będzie ciężko ruszyć na tak krótkim odcinku, bo nie ma już z nami Królowej Matki, żeby popchnąć

– pod drzewem, gdzie często stoi policja, zaparkował jakiś cymbał – pewnie wlepią mu niezły mandat

Stwierdziwszy wszystkie te rzeczy, przejechałem na czerwonym świetle. Co oczywiście zauważyła i skomentowała odpowiednio moja Oleńka. Oraz umundurowany policjant, który chował się w cywilnym aucie. Opuścił szybę i powiedział:

– Proszę się zatrzymać.

A ja się nie zatrzymałem. Zabijcie mnie, a i tak wam nie powiem, dlaczego. Po prostu pojechałem dalej. Po parunastu sekundach, pomyślałem, że to nawet dobrze. Pewnie nie będzie mu się chciało za mną gonić. Kiedy zatrzymaliśmy się na podwórzu, nogi już prawie mi się nie trzęsły. Odpiąłem dziecko, zdjąłem z siebie imitację ciąży, a kiedy odwróciłem się, za mną już stało to samo auto.

– Dlaczego pan się nie zatrzymał? – zapytał. Najwyraźniej sprawiłem mu przykrość.

I wtedy zrobiłem drugą głupotę tego ranka (dzień się jeszcze nie skończył, ciekawe, co wywinę do wieczora). Może z powodu 1 września, może że z powodu szoku poporodowego ( w końcu przez 15 minut byłem w zaawansowanej ciąży) odparłem:

– Niech mi pan pozwoli przynajmniej odprowadzić dziecko do przedszkola, a potem może mnie pan swobodnie rozstrzelać.

– Nie zamierzam pana rozstrzeliwać – obruszył się policjant. – Proszę o dowód, odstawi pan dziecko i spokojnie porozmawiamy.

Trzęsącymi rękami wyjąłem z plecaka portfel i podałem mu. Nie chciał. Chciał samego dowodu.

Weszliśmy z Olą do środka. Trochę się pytała, czemu się denerwowałem na tego pana, ale potem zobaczyła starych kolegów i koleżanki, panią, nową szafkę i wiadomo… Ja miałem do rozpakowania szczoteczki, ręczniki, fartuchy, więc też zdążyłem ochłonąć. Kiedy wychodziłem usiłowałem oszacować, ile punktów i jakiej wysokości mandat wpierdzieli mi policjant za moje kretyńskie pajacowanie. Przejazd na czerwonym, ucieczka i te brednie o rozstrzeliwaniu… Ciekawe, czy może mnie za to aresztować?

– Panie Macieju… Czemu się tak pan zdenerwował? (pauza, spuszczam łeb) Rozumiem, że to pierwszy dzień szkoły i przedszkola, że pewnie się pan spieszy do pracy. (kiwam głową, jak głupi Jasio przy tablicy) Czy pan myśli, że ja tam stoję, żeby ludziom życie obrzydzać? (kręcę przecząco głową, spodziewając się, że to dobra odpowiedź) Stoimy przy tym przejściu, żeby kierowcy skręcający w lewo na zielonej warunkowej strzałce, nie wjeżdżali na pasy, gdy są tam piesi. (potakuję gorliwie) Proszę, niech się pan na przyszłość zatrzymuje na tych światłach. Choć na sekundę. Przecież daje pan przykład swojemu dziecku. – powiedział oddając mi dowód.

I na takim upomnieniu skończyła się nasza przygoda z policją. Był ów pan policjant zupełnie jak w tej piosence (dokładnie od 1.05 gdyby się komuś bardzo spieszyło):

Ja zachowałem się dzisiaj jak mały głupek. Pocieszam się tylko, że inni robią jeszcze gorzej;-)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *