Indiana Jones i lina przeznaczenia

Może ktoś spytać, dlaczego tak długo nie pisałem. Bo czekałem, aż zagoją mi się ręce po wizycie w parku linowym – odpowiem ja mu. A było to tak:

W pewnej nadmorskiej miejscowości, której nazwy nie wspomnę, przez wzgląd na to, co tam odwieśniaczyłem, wybrałem się za namową dzieci i żony do parku linowego. Królowa Matka wybrała trasę dla Miłego Młodego Człowieka, a ja z Oleńką obstalowaliśmy coś dla starszych dzieci. Dużo starszych. Ja na przykład okazałem się na nią w ogóle za stary. Nie do końca uważałem, gdy pani instruktorka pokazywała nam jak się przypinać, odpinać, zapinać i jak używać rolek do zjeżdżania czyli tyrolki. Tyrolką zjeżdża się tak, że najpierw zakłada się największe żelastwo na linę a potem dwa mniejsze zaczepia o to większe. To ważne. Ja to już wiem.
Tak w ogóle to nie miałem zbyt wielkiej ochoty na tego typu akcje, ale umówiliśmy się, że muszę pilnować Oleńki. No to przypilnowałem.
Obserwowałem jak mój źrebak zgrabnie wspina się na naszą pierwszą rampę na wysokości pięciu metrów. Mi szło gorzej. Myślę, że niektórzy na szafot wchodzili szybciej niż ja po tej drabince. No i pewnie mniej trzęsły im się nogi. I ręce. Ręce trochę się uspokoiły, gdy objąłem nimi pień drzewa. Nie, żebym się bał. Po prostu lubię obejmować drzewa, gdy jestem pięć metrów nad ziemią. Po prostu. Upomniałem surowo Oleńkę, żeby sprawdziła wszystko 10 (słownie: dziesięć) razy, zanim przejedzie liną na drugą stronę. Postąpiła zgodnie z upomniemiem, odważnie kucnęła i zjechała gracko do następnego drzewa. Musiałem i ja odlepić się od mojego pnia i podążyć śladem Oleńki. Co uczyniłem. No prawie. Przepinałem się co prawda szybciej, ale za to zastanawiałem dłużej. Jakoś nogi nie chciały się odlepić od podłoża… Zadumałem się po prostu.
– Tato, mogą iść dalej? – spytała Oleńka.
Czas na mnie, pomyślałem. Czas. Zaraz Oleńka zacznie podejrzewać, że się boję. Podkuliłem nogi jak kundel ogon i się odbiłem. Raz kozie śmierć. Najpierw nawet jechałem, potem zagrzytało, zaharczało, posypało iskrami na ludzi pod spodem i… zawisłem w pół drogi. Pode mną był asfalt i grupka ludzi. Gęstniejąca z każdą chwilą.
– Gruby się zablokował.
– Ciekawe czy spadnie.
– Cofaj cofaj do tyłu, gruby.
– Ale go obraca.
– Dziwne, jeszcze się nie pobeczał.
– CZEMU PAN NIE ZAŁOŻYŁ KARABIŃCZYKÓW NA TYROLKĘ? – spytała pani właścicielka.
– To już się nie powtórzy – odpowiedziałem potulnie.
Liczyłem, że skrucha załatwi sprawę. Teraz wezmą jakąś drabinę i mnie zdejmą. Okazało się, że nie. Okazało się, że nie mają na mnie pomysłu poza propozycją, żebym się (hehe) podciągnął na jednej ręce a drugą narychtował żelastwa. Nawet próbowałem. Podciągnięcie się na dwóch rękach jeszcze jakoś szło. Niestety wtedy potrzebowałem trzeciej, żeby narychtować. Tak się jednak pechowo złożyło, że nie miałem przy sobie trzeciej ręki. Została mi więc trzecia droga. Łapkami czepiałem się liny nad głową i decymetr za decymetrem ciągnąłem swoje uwięzione w uprzęży ciało na drugą stronę.
Na dole zaś obstawiano zakłady. Muszę przyznać, że rozczarowałem większość, bo jakoś z pomocą liny rzuconej mi z dołu udało mi się do drzewa dowlec. Moje dłonie nie były już rączkami inteligencika. W ogóle nie byłem już tym samym człowiekiem, co przedtem. Na przykład przestałem się bać następnych przeszkód. Zwieszałem się, czołgałem, przetykałem swoje ciało przez wiszące opony jak android. Tylko było mi słabo. Trudno się dziwić, musiałem przeholować swoje cielsko po linie z włączonym hamulcem. To kosztuje dużo energii. I tej mi zabrakło. Więc wyczekawszy stosowny moment oświadczyłem obsłudze, że dalej nie idę, że chcę na dół.
– Bardzo dobra decyzja zakrzyknęli zgodnie.
Jedna z instruktorek zaczęła się natychmiast do mnie wspinać, żeby mnie uwolnić, a że była bardzo ładna, pomyślałem, że ten dzień może nie będzie do końca stracony. Zawsze to lepiej gdy odczepia cię od pręgierza hańby ładna niż nie. Tylko, że jeśli ktoś ma pecha, to jak pisał Hrabal, nawet w … Nieważne. Sprawdźcie sobie. Ja mam pecha, bo na trzecim metrze ładna oświadczyła, że utknęła i zawołała kolegę na pomoc. Pryszczaty dwudziestolatek ściągnął najpierw ją, a potem mnie.
– Całe Świnoujście patrzyło jak tam dajesz ciała – tymi słowami powitała mnie Królowa Matka.
Dobra żona, męża korona – powiada przysłowie.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *