Ciche dni

Ciche dni u nas są tak ciche, że jak się skończą, to sąsiad przychodzi z kwiatami i pyta, czy jego żona już może wyjść bezpiecznie spod łóżka.

Nie żebyśmy się bili, albo używali broni białej czy prochowej, budzili rycerzy spod Giewontu lub sięgali do arsenałów z bronią chemiczną. Nie, co to to nie. Po prostu głośno wymieniamy myśli i wrażenia. A mamy ich w takie ciche dni prawdziwy natłok. I wielką potrzebę powiedzenia sobie ich nawzajem natychmiast. Tak żeby coś ważnego nam nie umknęło. Powody? Zawsze takie same. Babska kapryśność i męskie poczucie obowiązku, odpowiedzialność. Męski honor. Szlachetność. Nie szukając daleko oto geneza ostatnich cichych dni.

Co prawda ostatnie ciche dni wybuchły tydzień temu, ale zarzewie konfliktu tliło się już od roku. Zaczęło się od tego, że Królowa Matka przyniosła z pracy świetny pomysł na oszczędzanie energii cieplnej. Termoregulatory. Po kilku tygodniach zawziętych dyskusji skapitulowałem i zgodziłem się na ich zamontowanie. Po czym został ogłoszony przetarg na wykonawcę tego przedsięwzięcia. Stanowczo nie brałem w nim udziału, ale, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, go wygrałem. Męska szlachetność nakazała mi podjąć się tego zobowiązania, mimo, że nie powinienem.

Miesiąc później otrzymałem swoją nagrodę za szlachetność. Usłyszałem, że pomimo obietnic nie kupiłem jeszcze termoregulatorów, a co dopiero mówić o montażu. Wściekły siadłem do internetowych aukcji i kupiłem komplet tych cholernych tralala. Dwa następne tygodnie negocjowałem ze sprzedającym ich wymianę – okazało się bowiem, że Królowa Matka to kapryśna baba i nie chce mieć srebrnych, ale białe. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

Kiedy wreszcie, uciekając się do gróźb karalnych, zmusiłem sprzedawcę do wymiany zaworów na inny kolor, zaczęła się prawdziwa gehenna. Przez pół roku średnio raz w tygodniu (tak, wcale nie przesadzam) byłem nachalnie nagabywany kiedy zmienię zawory. Tłumaczyłem Królowej Matce jak chłop krowie, że musimy zaczekać aż zrobi się cieplej, żeby móc spuścić wodę. Ona jednak upierała się, żeby zrobić to w połowie sezonu grzewczego. Nic nie chciała słyszeć o kilkugodzinnej przerwie w dostawie ciepła, ani ryzyku, że coś będzie nie tak i zrobi się zimno na Bóg wie, jak długo.




Oblężony jak Stalingrad czekałem wiosny. A kiedy do niej dotrwałem ataki się tylko wzmogły. Byłem nękany nieustannie i nigdzie nie mogłem czuć się bezpiecznie – ani w kuchni, ani w łazience, ani nawet we własnym łóżku. Wszędzie bowiem czaiły się kaloryfery, które przypominały Królowej Matce, że następna zima już tuż tuż, a ja dalej nic nie zrobiłem. Próbowałem tłumaczyć, że gdzie lipiec, a gdzie zima. Że sierpień to pełnia lata, a wrzesień jest latem późnym.

Z pierwszym przymrozkiem Królowa Matka zrobiła się naprawdę natarczywa. I posunęła się do kroku naprawdę podłego. Zadzwoniła do swoich rodziców i poprosiła o pomoc. Kiedy zapraszała do nas swojego ojca, aby on przyjrzał się kaloryferom, ja uniesiony męskim honorem przyjrzałem im się dobrze po raz pierwszy. I coś mnie tknęło. Chyba nie będzie trzeba spuszczać wody, stwierdziłem. Co prawda muszę zdaje się mieć specjalny klucz, ale… Czekaj. Da się! To zobaczymy czy z następnym też tak łatwo pójdzie. Poszło! Biegałem po mieszkaniu jak obłąkany. Kiedy Królowa Matka rozłączyła się mogłem jej zakomunikować – Kochanie, termoregulatory są już gotowe. Wyobrażasz sobie? Zrobiłem to w pięć minut.

I właśnie wtedy ta wariatka dostała ataku szału…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *