Obecnie chyba przebywa w literackim czyśccu. Tak bywa. Posiedział tam Stachura, siedzi Szczypiorski. Spokojnie. Wypłynie. Dobrzy zawsze wypływają. A Jacek Kaczmarski wielkim poetą był. Nie żadnym tam bardem Solidarności. Nie bardem lecz kimś znacznie większym. No ale my Polaki tak mamy, najchętniej przykleić łatkę, kij w dupę, żeby się wypchany prosto i sztywno trzymał i na półeczkę w muzeum wio! Ale „Encore, jeszcze raz”, usłyszane, a nie odskandowane w tłumie „Mury”, perełki z „Wojny postu z karnawałem” i wiele wiele innych im tę półeczkę rozsadzi. Oj rozsadzi.
Powiadają, że po Oświęcimiu trudno uwierzyć w obecność Boga. Ja z kolei sądzę, że po Kurskim, który z pomocą Kaczmarskiego lansował się na scenie, trzeba w Boga uwierzyć od nowa, a jeszcze bardziej w jego GIGANTYCZNE poczucie humoru. Bo to przecież ten chłopak z gitarą co jedzie „Obławę” to ten sam słynny kolekcjoner mandatów, zdobytych w terenowym BMW, posiadacz skromnej leśniczówki w lesie kupionej za (pół)darmo, selfie-man (z ruska można by powiedzieć samojebnyjcieławiek) z Majdanu, wierny lizopupil prezesa, a ostatnio też wielka miotła wymiatająca z TVP resztki fachowości. Partyjny aparatczyk śpiewa piosenki Kaczmarskiego. Pachnie to wszystko wczesnym Mrożkiem
Kaczmarski gdyby żył miałby dzis lat 60. I nieźle dałby popalić obecnej władzy. Tego jestem pewien. Może by mu się najpierw podlizywali, a gdyby rypnął ich jakąś zasłużoną piosenką, zaczęli by szukać kwitów. To jedyne, co potrafią. Jak napisał inny wielki poeta, Jerzy Lec, kurduple kopią po kostkach, bo tylko tam sięgają. Tymczasem polecam Waszej uwadze pierwsze trzy z brzegu. Nie zestarzały się prawda? Czasy takie, że wiersze te wciąż boleśnie aktualne pozostają. Ja w każdym razie nadal nie lubię, nadal cieszę się, że mały kapral jeszcze nie obwołał się, a w wolnych chwilach próbuję ocalić to, co najprostsze: