Wczasy za 500+

Ponieważ także nam dobra zmiana zafundowała 500 zł za 1 z 3 dzieci (bo jedno już 18-letnie, więc zostają dwa, a z dwóch tylko jedno zasłużyło na pół kiełbasy wyborczej) miesięcznie to postanowiliśmy, że koniec biedowania. Koniec last minute, koniec z Grecją, koniec z Chorwacją, koniec z Egiptem, Tunezją i Turcją (w trzech ostatnich nigdy nie byliśmy), wreszcie jak normalni ludzie pojedziemy sobie nad polskie morze. Tym bardziej, że Agata Młynarska (dla osobników ze starą maturą wyjaśniam, bo i mnie wyjaśnili, że to taka Pani, co wydała książkę o tym, że nie mogła zrobić kupy, ale potem zrobiła i że fajno) i reszta warszawskiej śmietanki poinformowali nas, że straszna się hołota i chamstwo nad Bałtykiem tłoczy. To już nas wielce przekonywać nie trzeba było. Mieliśmy bowiem pewność, że dobra zabawa jest zagwarantowana.

Uzbrojeni w obciągnięte w płótno tomy Dostojewskiego, Heideggera oraz Tatarkiewicza, aby nas nie pomylono z tłuszczą, raźno wychynęliśmy z naszego wiekowego auta, które do elektoratu 500+ by doskonale pasowało, gdyby było jakieś 5 lat młodsze, bo niestety nie ma się co oszukiwać, na nasz samochód nawet kulawy alkoholik z okolic suwalskiego bieguna bezrobocia nie raczy spojrzeć. Pożądliwie, bo z pogardą to i owszem, na skrzyżowaniach siem paczą. Wychynęliśmy i od razu owionęło nas chłodem. Zacięło wiatrem w twarz i oczy, a uszy wypełniła deszczówka. Człowiek cały świat może przemierzyć, a drugiego tak zapchanego ludziami i jednocześnie tak dla homo sapiens pogodowo nieprzyjaznego akwenu jak Bałtyk nie znajdzie. W tym morzu cała specyfika naszego kraju się zawiera. Tłoczno, gwarno, w ryj łatwo dostać, a przeziębić się jeszcze prościej. Gdyby Wyspiańskiego za 500+ wysłali nad Bałtyk, to tam, a nie na jakiejś podkrakowskiej diskopolowiosce zakrzyknąłby „A to Polska właśnie”.

500

Po trudach i znojach Grecji oraz Chorwacji nie byliśmy gotowi na bałtycki klimat, więc pierwsze, co musieliśmy zrobić to odsprzedać przeciwsłoneczne (słońca tutaj nie uświadczysz) okulary i wymienić je na ciepłe ciuchy. Królowa Matka kupiła sobie bluzę z kapturem i napisem „Śmierć zdrajcom narodu”, Oleńka obstalowała gustowną panterkę powstańca małolata z dziurą po kuli na wysokości wyrostka robaczkowej (pewnie miało być serca, ale tak biznesmen chcący na modzie szybko zarobić śpieszył, że wynajął grafika, co nie zna się na anatomii i wyszło jak wyszło), a ja wybrałem dyskretną bluzę z logo „Red is bad”. Sam widziałem, że pierwszy ojciec rodziny w państwie z taką do Chin zasuwał. To i ja mogę nad morze. Miły Młody Człowiek udostępnił zaś swoją powierzchnię reklamową żołnierzom wyklętym, którzy na jego plecach dziarsko zagryzali bimber słoniną.Ubrani bardziej stosownie do klimatu politycznego, mogliśmy się rozejrzeć w poszukiwaniu tych ludzi, którzy pierwszy raz w życiu, bo dzięki państwowej dotacji wybrali się nad wakacje.

ISTOTNIE słoma z butów sypała się na lewo i prawo. Na plaży zamiast w papierowe szmaty zamienionych Forbsów, Przeglądów Politycznych, New Yorkerów walały się Super Ekspressy, Fakty, Życia na gorąco. Lasy i łąki pełne były puszek po piwach najtańszych wypierając wykwintne butelki po wodach mineralnych w modnych kurortach rozlanych. Gdy w przerwie między deszczami monsunowymi udało nam się na piasku rozbić to Miły Młody Człowiek szybko zgromadził kolekcję petów. Tak jak niegdyś Małgorzata, a potem Oleńka. Tylko teraz już nie po camelach, dunhillach, princach czy marlboro, ale po mocnych, elemach pety przynosił. Wyraźnie widać, że chamstwo bogate, zastąpiło chamstwo mniej w gustach wyrafinowane.

FAKTYCZNIE. Wszędy ludzi, którzy pierwszy raz Bałtyk ujrzeli pełno było. Niektórzy jak w 45 z własnymi gadzinami, krowami, końmi i kozami przybyli, aby i one się przyjrzały takim dziwom, a w noce zimne własnymi ciałami gospodarzy w podróży grzały. Ludkowie ci prości do morza biegli, nie zważając na temperaturę ochoczo się kąpali, przepierkę robili, wymiona krowom szorowali i kołtuny dzieci rozczesywali.

NIEKTÓRZY nawet przyznawali ze wstydem, że pierwszy raz w życiu poza rodzinne strony się wydostali. I od Kaszubów wieści z szerokiego świata chłonęli dowiadując się ze zgrozą, że pańszczyzna to już dawno odwołali. A Ruskie od dawna do siebie sobie poszli. To znaczy najpierw w 18 roku poszli, potem w 20 na chwilę wrócili, potem poszli wrócili, wrócili i poszli i aktualnie ich nie ma.

TAK. Były też parawny. Las parawanów. Jak to w Polsce. Dziwi mnie, że tak się wszyscy tym parawanom dziwią. W kraju, gdzie każda inwestycja się od płotu zaczyna. Gdzie największym marzeniem jest mieszkać na osiedlu strzeżonym, jak się jest przeciętnym lemingiem z miasta powyżej 300 000, albo na hacjendzie, którą gustowny dwuipółmetrowy mur opasze. W kraju, gdzie na tabliczkach na bramach straszy się psem gorszym od teściowej. W kraju gdzie pasażer spytany czy to miejsce jest wolne, mruczy pod nosem przyjaźnie niemiałkurwagdziepójśćakuratmusisiędomniedosiadać. W kraju gdzie kompromis to zdrada, życzliwość to frajestrwo, a uczciwość rodzaj choroby umysłowej. W tym właśnie kraju media się dziwią, że ludzie na plaży potrójnym murem od sąsiadów się oddzielają. A co mają robić? Społeczeństwo obywatelskie organizować?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *