Umarłem, aby żyć

Witam wszystkich po próbie samobójczej.

Udała się doskonale, pacjent nie żyje, a na jego miejsce pojawił się nowy. Bo kiedy tak leżałem martwy, czekając, na to co będzie dalej, pomyślałem sobie, że pora skończyć urlop wychowawczy. Że monotematyzm jest dobry być może w małżeństwie, być może w religii (choć tu już można mieć trzech Bogów pod pozorem jednego), ale w blogosferze to strasznie człowieka wyjaławia psychicznie. No więc postanowiłem poszerzyć swoje horyzonty i pisać o czym popadnie i kto mi podpadnie. Roboczo przyjąłem sobie kilka kategorii, ale szczerze mówiąc nie zamierzam się nimi za bardzo przejmować. Oto one:

dzieci śmieci czyli po staremu

politykiada i tu będą moje osobiste wycieczki do świata polityki, ale też historii

dieta tysiąca piw jest to dział na razie hipotetyczny, bo w nim bardzo liczę na udział pewnego znajomego piwosza i smakosza, ale to jest transfer trudny i rozmowy wciąż trwają

widziały gały, co brały – recenzje od kina i serialu poprzez literaturę po sznurowadła, jeśli będzie mi się tak akurat chciało

i cała reszta – wpisy o niczym lub/i nie pasujące do powyższych

Jak widać, nie porzucam tematu dzieci. Po prostu poszerzam swoje horyzonty. Aha, będę też dodawał obrazki. Bo ludzie muszą mieć obrazki. Bez obrazków się nie da. Obrazki będą własnoręczne i prymitywne. Przerysowane z tej książki. + teksty własne. Może z czasem staną się lepsze. Na początek taki:

 FullSizeRender

Jak już napisałem, mam nadzieję, że z czasem nauczę się lepiej. Marzy mi się umieć narysować gołą babę. Ale żeby była fajna. Naprawdę fajna.

I to by było tyle spraw organizacyjnych. Tymczasem możecie w komentarzach wklejać, to co mi obiecywaliście, jak sądziliście, że już naprawdę odchodzę. Te wszystkie czekoladki, komputery, piwa i wszystko. Poproszę to wszystko. A wkrótce normalny wpis.

 

 A dla tych wszystkich, których zastanawiają się, jak udało mi się przeżyć samobójstwo, mam stosowny cytat. Pochodzi on z książki „Piękni dwudziestoletni” Marka Hłaski:

Była w swoim czasie opowiastka o amerykańskim pisarzu, który pisał powieść w
odcinkach. Pewnego dnia przyszedł do swego szefa:
Pisarz: – Szefie. Od jutra chcę dziesięć dolarów więcej za odcinek.
Szef: – Won.
Pisarz odchodzi gwiżdżąc beztrosko. Szef łączy się z sekretarką i każe, aby przyszedł
Rappaport. Rappaport wchodzi.
Szef: – Rappaport. Od tej chwili będziesz pisać dalej tę przeklętą bzdurę.
Rappaport: – Tak jest, szefie.
Zgarnia nonszalanckim ruchem manuskrypt i wychodzi; szef pogrąża się w dalszej
pracy. Za godzinę wraca Rappaport; jest zupełnie pijany i trupio blady. Kładzie przed szefem
manuskrypt.
Rappaport (bełkocze): – Wszystko skończone. Otrząsam pył z moich nóg i przeklinam.
Zataczając się wychodzi; szef żąda, aby przyszedł Treppengelander.
Treppengelander wchodzi.
Szef: – Patrick. Masz od jutra dalej pisać tę hecę.
Treppengelander: – Tak jest, szefie.
Wychodzi. Po godzinie wraca trupioblady. Pijany. Rzuca manuskrypt na stół i nie
mówiąc nic wychodzi. Sytuacja robi się poważna; z drukarni dzwonią.
Szef woła Najlepszego. Najlepszy wchodzi.
Szef: – Ty… i tak dalej.
Najlepszy: -O.K.
Po godzinie wraca pijany: pijany i trupioblady.
Szef: – Co jest?
Najlepszy: – Nic się nie da zrobić. Bohater wyskoczył z samolotu na wysokości
dziesięciu tysięcy metrów i jest bez spadochronu. Wokół niego lata eskadra odrzutowców i
strzela do niego pociskami rakietowymi. Na dole czekają już na niego trzy rekiny z otwartymi
paszczami. A teraz idę.
Otrząsam pył z moich nóg i przeklinam…
Najlepszy wychodzi; szef woła pierwszego i obiecuje mu podwyżkę.
Następnego dnia ukazał się dalszy ciąg opowieści odcinkowej, zaczynający się od
słów: „Nadludzkim wysiłkiem woli, wydostawszy się z tych irytujących opresji, Mike
Gilderstern powrócił do Nowego Jorku”


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *