Za co Królowa Matka kocha święta? Za te nieprzespane noce, podczas których może przygotować te wszystkie pyszne produkta – tradycyjne i obowiązkowe. W nocy, w nocy, bo w dzień praca, dzieci, obowiązki inne. Za co ja kocham święta? Za rodzinną atmosferę, za te szczere, pełne życzliwości rozmowy, w których można się upewnić, że stryjeczny wujunio ze strony przybranej matki wujenki jak był rasistą, antysemitą i homofobem, tak jest. Także ciotki kuzyna syn nic się nie zmienił. Jak był kutasyńcem pierwszej wody, tak jest. Nadal cieszy go ludzkie nieszczęście najbardziej. Jako dowód załączam zapis rozmowy:
– Słyszałem, że straciłeś pracę?
– Tak.
– Przykra sprawa i to przed samymi świętami. A tu wydatki, zakupy, prezenty…
– To prawda, ale na szczęście już znalazłem nową.
– O! Już?, tak szybko?
– Tak – potwierdzam. Wiem, że mu sprawię przykrość, ale cóż. Prawda ponad wszystko. Prawda nas wyzwoli.
– Ale pewnie za mniejszą pensję?
– Na szczęście, nie. Akurat zapłacą mi tyle samo.
– Tylko firma gorsza?
– Nie. Nie gorsza. Większa i chyba nawet bardziej prestiżowa – mówię znów zgodnie z prawdą. W sumie mam to w nosie, ale przyznać trzeba, że firma akurat większa i bardziej prestiżowa
– Daleko od domu? – kuzyn nie traci jeszcze nadziei, która jak wiadomo umiera ostatnia. Przecież do cholery, coś musi być źle!
– Blisko. Gdybym Oleńki wcześnie nie odwoził do przedszkola, to nie warto byłoby roweru z piwnicy wyciągać.
– Aha.
Milczenie. Nie mówi nic, bo zawiodłem go. Miałem mieć kijowo, a nie mam. Patrzy na mnie złym wzrokiem. Szuka w głowie, szuka. Myśli tak intensywnie, że aż mi się go żal robi, bo ten wysiłek intelektualny mu dech w piersiach zapiera. Im intensywniej myśli tym większą bezmyśl ma na twarzy. Paradoks taki. W końcu jest – znalazł! Wykombinował kolejny temat do small talku.
– Auto już stare macie.
– Bardzo stare – potwierdzam.
– 15 lat?
– No tak mniej więcej będzie. Niedługo będzie dorosła.
– Psuje się.
– No wiesz – mówię. – Dwa lata temu się sporo działo, ale ostatnie półtora roku… Nic. Cisza. Odpukać oczywiście. Mechanik mówi, że ona oryginalnie w Japonii była składana i że jeszcze posłuży.
Nic już nie powiedział. Jak wychodzili, nawet ręki mi nie podał. Ja auto bym zmienił chętnie, gdybym wygrał sporą nagrodę finansową, albo niespodziewany spadek po dalekiej ciotce w Ameryce dostał. Natomiast bardzo jestem zadowolony z życia swojego. Dzieci fajne, KM piękna jak wiosna i dobra jak pierwsze piwo w piątek po robocie. Z fabryki na razie nie wyrzucają. Choroby poważne także omijają nas szerokim łukiem. Grzech byłoby narzekać. A wielu w te święta ów ciężki grzech popełniło. Oj wielu. I wiecie co? Kij im w oko. Kij w oko tej polskiej partii narzekaczy. Fajnymi furami przyjechali, ubrani jak z bloga Kasi Tusk, przy stole, który ugina się od żarcia, siedzą i narzekają. Że nędza, że tragedia, że lepiej już było. Byłoby to śmieszne, gdyby nie fakt, że ja akurat takiego typu humoru nie lubię.
PS
Zgodnie ze swoim przesądem: chcę oświadczyć, że moje japońskie auto jest wspaniałe. Absolutnie na nie narzekam, ani się też nie wywyższam z drugiej strony, bo uważam, że wieszanie psów na swoim aucie lub wyśmiewanie cudzych może na człowieka sprowadzić kosztowną awarię.
I żeby nie było,: uchodzę za największego ponuraka i pesymistę w okolicy, ale to nie znaczy, że można się odrywać od faktów. To nie komisja ds Smoleńska.