Poranek BOR-owca

Kto rano się budzi w dobrym humorze ten jest kanalia zwykłą – twierdził autor „Moskwy-Pietuszki”. My z synem się z tym zgadzamy w 100% i budzimy się zazwyczaj w nastroju słabym. Nieszczególnym. Kiepskim.  No kurwa złym. Złym, skorym do przemocy i rozlewu krwi. Dlatego też dzień (staram się) zaczynać od dalekowschodnich metod medytacyjnych, które pozwalają mi wsunąć się w ranek niczym kwiat lotosu. No chyba, że wcześniej coś lub ktoś mnie wnerwkurwi. To wtedy nie. Miły Młody Człowiek zaczyna dzień od sakramentalnego pytania, czy idziemy dziś na trening. To z jego strony takie pytanie jak Hitlera, czy oddamy Gdańsk oraz korytarz. Ja jak Józef  Beck odpowiadam, że jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, z którą się nie negocjuje… I jest to kalendarz. Treningi mamy w soboty a dziś jest (na przykład) środa. I wtedy on się wścieka. Ja przypominam sobie, że jestem kwiatem lotosu unoszącym się na oceanie czegoś tam. Przypominam sobie, ile guzików oddał Beck. Przypominam sobie, jak skończył się futbol na tak Engela. Przypominam sobie, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Włączam MMC bajkę i czekam. Czekam aż jego złość zacznie tajać jak bałwan na wiosnę, albo jak uczciwość partii zwycięskiej pod wpływem szansy na stanowiska w radach nadzorczych. I na ogól udaje się. Już po pół godzinie możemy sunąć do przedszkola.

I to jest najlepszy moment dnia. Choć wymagający. Bo muszę być BOR-wcem, psem owczarkiem i policyjnym negocjatorem w jednym, który ma za zadanie obstawić przejazd mojego VIP-a rowerem typu odpychacz do przedszkola tak, żeby go nikt nie potrącił, ale żeby też się nie wściekł, że mu zbyt często czegoś zabraniam, każę lub ograniczam. (Nie krzykaj na mnie tata!). Uciekam się do różnych metod operacyjnych. Czasem jesteśmy złodziejami i policja. Ja uciekam, on mnie goni. Dogania przed pasami i wtedy jest ten moment kiedy aresztanci idą pod ręce z policją. Innego dnia jestem spidermanem a MMC batmanem. Niekiedy kłócimy się po prostu, aż policja musi podstawiać doborowe oddziały, które niejednemu kibolowi w oczy zajrzały i się nie ulękły, żeby nas uspokoić. Czasem zaś robimy wyścig, który oczywiście finisz ma pod przedszkolem. I tam zawsze po morderczym pojedynku na ostatnich metrach spektakularnie przegrywam. Zawsze przegrywam.
– To ciekawe – zainteresował się kiedyś jeden ojciec co właśnie też przegrał wyścig – Ja też ciągle przegrywam. Zawsze.

I to jest trudne, ale satysfakcjonujące. Bo rozwalić się bumą o drzewo w Oświęcimiu to każdy pajac w garniturze potrafi, ale odstawić syna na czas i na miejsce… No kochani. To trzeba być już co najmniej spidermanem. Ja jestem, choć potem czasem spływam potem jak Juventus po finale Ligi Mistrzów.

Piękne jest natomiast to jak traktują nas kierowcy. Pamiętajmy, że to ranek, a rankami mężczyźni są źli. Posępni. Ponurzy. Skłonni do złości i przelewu krwi. Ale nie wtedy, gdy widzą MMC na rowerku. Wtedy dają po heblach aż asfalt się zwija, żeby tylko przepuścić nasz konwój przez ulicę. Machają przyjaźnie, uśmiechają się jak Duda do elektoratu. Nie tylko kierowcy tak reagują. Tak samo zachowują się piesi. Nie ważne, że komuś tam Młody wjechał w łydkę, że trzeba się przykleić do muru, żeby mu ułatwić przejazd. Spotykają nas same przyjazne gesty. Rzeczowe techniczne uwagi, dopingowanie uciekających złodziej, albo (zależnie kim jest MMC) wspieranie dzielnego funkcjonariusza na służbie podczas czynności to jest pościgu. Nawet złomiarze zionącym porannym kacem mają dla niego dobre słowo. Odkryłem po prostu mechanizm, w którym u mężczyzn uwalnia się oksytocyna. Wywołuje ją widok małego mężczyzny na jego małej maszynie. To magiczny obraz, który dużych i smutnych chłopców przenosi w czasy dzieciństwa. Odziera ciało z garniturów, służbowych uniformów, ściera z ryja wieczną frustrację oraz wczorajsze błędy w diecie i napojach. Znów przez chwilę się czują jak mali chłopcy na rowerku.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *