Ojciec idealny

Tę historię opowiedział mi mój rodziciel. Było to dawno, dawno temu w jednym z dużych polskich miast z pokomplikowaną przeszłością, której nowa matura nie ogarnie. Ważnym elementem historii jest podmiejski pociąg, poniemiecki, co akurat jest średnio ważne. Może poza tym szczegółem, że miał drzwi otwierane na klamkę, a nie elektrycznie, jakie tam teraz jeżdżą. Tym pociągiem ojciec dzień w dzień pokonuje godzinną trasę z domu do pracy i odwrotnie.

Tym razem wraca z pracy. Spieszy się, żeby mu ta kolejka nie uciekła. Wpada na peron już nieźle zdyszany, a tu czeka go przykra niespodzianka. Pociąg rusza… Stary (który był wtedy młody i gibki) nie daje za wygraną. Przyspiesza, przechodzi do sprintu. Dokładnie tak jak w legendarnej scenie ze słynnego „Przypadku” Kieślowskiego:

Leci przez peron. SOKisty na szczęście nie ma. Ojciec dopada drzwi. Szarpie klamkę włażąc jednocześnie na schodek. Udaje się. Cholerna klamka ustępuje. Drzwi się otwierają. Ciut nawet za mocno, co powoduje niebezpieczne zachwianie się. Trzeba balansować ciałem, żeby nie skończyć jak Zbyszek Cybulski. To nie jest łatwe, bo poniemiecki pociąg na ludowych torach podskakuje, jakby celowo chciał zrzucić z boku natręta. W tej trudnej (gdybym miał skłonność do histerii napisałbym „przełomowej”) sytuacji jakaś dłoń łapie starego za szmaty i pomaga wejść. Ojciec korzysta z pomocy. Zgrabnie wślizguje się do pociągu. Zatrzaskuje za sobą drzwi i siada na pierwszym wolnym miejscu z brzegu (to nie był pociąg z przedziałami lecz urządzony jak dzisiejsze „elektryczne”, aby pomieścić jak najwięcej ludzi). Wyciąga papierosy. Wiadomo, że nic tak nie uspokaja oddechu jak fajka. Zapala więc. Pan obok (domyślacie się, że to ten od pomocnej dłoni?) życzliwie się przygląda. Ojciec wciąga w płuca dym. Wraz z nim wypełnia go ulga i duma. Duma, że dał radę dobiec, ulga, że nie runął pod koła, ani że też nie będzie musiał czekać pół godziny na następny pociąg. Życzliwy pan nadal się przygląda. Po chwili pyta:

– I co odsapnął pan trochę, złapał pan oddech?

Ojciec przytakuje. Pan uśmiecha się. Sięga do kieszeni prochowca. Wyciąga z niej legitymację milicyjną oświadczając:

– Za wsiadanie do pociągu po sygnale będzie mandat – 500 zł.

I taki powinien być ojciec idealny. Mam nadzieję, że nie muszę tej metafory tłumaczyć – kim w tej historii był ojciec, kim tajniak, a kim pędzący pociąg, prawda?




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *