Kto powiedział, że kobiety nie kibicują? Ja znam mnóstwo takich, które wbrew obiegowym opiniom meczę oglądają i żywo je komentują – znaczy się zgodnie ze wszystkim definicjami kibicują. A że z różnych pobudek, nie do końca dlatego, że chcą, ale czasem dlatego że inaczej się nie da, aby się przypodobać, czy też po prostu towarzyszyć mężczyźnie życia w jego ulubionych czynnościach? Cóż z tego? Czy prawdziwy kibic kibicuje, bo chce, czy dlatego że musi? Pozostawmy to pytanie filozofom. Bo hciałbym się skupić raczej na klasyfikacji. W moim krótkim w sumie życiu (mam nadzieję, że jeszcze trochę przede mną) spotkałem wiele kibicek. Nie każda z nich była matką, ale większość matkami jeszcze być może. Co ważniejsze, każda kibicowała inaczej. Zacznijmy więc już tę wyliczankę:
– matka kibicowska mężowska. Jest to kobieta, która w ogóle meczu nie obserwuje. Nie wie, kto gra, z kim gra, nie wie też dlaczego na końcu wygrają Niemcy. Nie wie tym bardziej, że z tymi Niemcami to już nieaktualne. Jej to nic, a nic nie interesuje. Bo ona kibicuje tylko jednemu graczowi. Jej mężowi. To on jest dla niej bohaterem, którego trzeba wspierać, kochać i dopingować. Gibkim jak Boruc, skutecznym jak Mesi, bezwzględnym jak Pepe, szelmowskim jak Boniek i opiekuńczym jak Tomaszewski, zanim zaczął strzykać jadem. Ona o niego dba. Ona go karmi. Ona mu pot z czoła ociera. Ona się interesuje. Pyta „Kto wygrywa” co minutę, bo uważa, że tak trzeba. Mówi mu „Nie denerwuj się tak bardzo misiu” bo martwi się o jego podniesione ciśnienie i migotające przedsionki. Proponuje mu „Zjedz sobie jeszcze orzeszka, dziubasku”. Ona zawsze wygrywa. Bo jej celem jest opieka nad jej mężem. I nawet kiedy w jego oczach pojawiają się łzy (wywołane setnym pytaniem „Kto wygrywa?”) to ona wie, że to są łzy wzruszenia nad jej troską, nad jej matczynością. I cóż z tego, że jej dobre samopoczucie ma taki związek z rzeczywistością jak smoleńskie teorie Maciarewicza, skoro ona jest w tym swoim świecie szczęśliwa? Zostawmy ją więc i idźmy dalej.
– matka kibicowska negująca to dokładne przeciwieństwo jej poprzedniczki. Choć w jednym jest podobna – mecz sam w sobie jej nic a nic nie interesuje. To tylko okazja, aby dołożyć mężowi nieudacznikowi. Który jest starym osłem kibicującym bandzie podobnych jemu osłów, lebieg, sierot społecznych, upośledzonych kalek itp. itd. Niestety polska reprezentacja w piłce nożnej często dużo wody na młyn matce kibicowskiej negującej dostarcza. Ideałem matki kibicowskiej negującej byłby Tomaszewski, gdyby nie to, że (z tego co wiemy) nie ma macicy i matką być nie może. Mimo, iż najwyraźniej od lat przechodzi burzliwą i dotkliwą menopauzę.
– matka kibicowska entuzjastyczna w odróżnieniu od poprzedniczek się meczem interesuje. Podnieca, przeżywa. Kibicuje wybranej drużynie. Cieszy się z jej sukcesów, płacze, gdy przegra. Czasem okaże się, że od kilkudziesięciu minut kibicuje innym, bo niespodziewanie piłkarze zmienili się stronami. Albo „tego miłego piegowatego” trener zdjął z boiska i tym samym 20 mężczyzn (bramkarze, poprzez znaki szczególne w formie rękawic zostają z tego wyłączeni) zlewają się w masę identycznie wyglądających graczy. Bo matka kibicowska entuzjastyczna jest bardzo entuzjastyczna, ale niekoniecznie się zna na piłce. To nie szkodzi, wystarczy przecież, że mamy w Polsce kilkanaście milionów męskich ekspertów. Oni jej wytłumaczą, oni nią pokierują doceniając jej entuzjazm i głód gry.
– matka kibicowska roztargniona trochę kibicuje, a trochę nie. Ponieważ piłka jest okrągła, telewizor w salonie jeden, a ona jest z natury zgodliwa więc mecz ogląda, choć w głębi duszy być może wolałaby jednak oglądać co innego. Mimo to nie grymasi, nie demonstruje, nie odbiera pilota. Patrzy. Trochę się czasem wciągnie, a czasem nie. Mecz jest dla niej jednym z wielu impulsów, które docierają do jej mózgu – na równi z żelazkiem, kolorowym miesięcznikiem i telefonem od koleżanki. Przypomina pasażera, który siedząc w zatłoczonym pociągu siłą rzecz zaczyna podsłuchiwać cudze rozmowy. Gdyby nie mus, to by nie podsłuchiwał, choć z drugiej strony trochę mu to przyjemności dostarcza.
– matka kibicowska podstępna ogląda uważnie, ale to zmyłka tylko. Bo ona ma swój cel. Chce się swojemu mężczyźnie przypodobać, uśpić jego czujność. Po co? Żeby coś uzyskać. Zdobyć najpierw pozornym zaangażowaniem w kibicowanie jego sympatię, zaciągnąć dług wdzięczności, żeby to potem wykorzystać do swoich celów. Zaciągnąć do łóżka, do zmywania, albo zawieszania karniszy. Oglądać z nią mecz to jak iść na kolację z szefem tajnych służb. Będzie bardzo miło, ale potem przyjdzie ponieść surowe konsekwencje.
– i na koniec matka kibicowska prawdziwa. Niełatwo ją spotkać, ale ja przynajmniej jedną taką znam osobiście. To matka kibic idealna. Ona się na piłce zna lepiej niż komentatorzy TVP, ale się z tym nie afiszuje. Pamięta mecze latami. Czeka na wielkie imprezy. Ona kocha zwycięzców jakby była mężczyzną, ale jak przystało na prawdziwą kobietę kawałek serca zawsze zostawia dla przegranych. Ona po latach będzie wspominać, jak fantastyczni byli Niemcy którzy podczas mundialu 2010 ograli bezlitośnie Anglię i jak jej żal tych biednych Anglików było. Oto serce matki, które nawet dla Rooney’a ma litość i czułość.
A ty czytelniczko tego bloga, jaką matką jesteś?
kiedyś oglądałam mecze i byłam entuzjastyczna, ale entuzjazm minął, zainteresowanie też i przeniosłam się na Formułę 1.