Komendancie Jezu, oddaj nasze dziecko

Czy wasze dziecko znalazło już Jezusa? Ola tak. I  ona, dziewczynka licząca sobie lat sześć oświadczyła nam, że marzy o tym, żeby zostać zakonnicą i że z pewnością wstąpi do zakonu, jak tylko będzie miała taką możliwość. Królowa Matka natychmiast wystąpiła z kontroświadczeniem, że odbędzie się to tylko i wyłącznie po jej trupie. Na to Oleńka się rozpłakała, KM rozpłakała się również. Ola szlochała, że nic nie powstrzyma jej miłości do Boga, Królowa Matka krzyczała, że nie pozwoli jej córce zmarnować sobie życia. W odruchu rozpaczy i przebiegłości Ola spytała, co ja na to. Ja jako zadeklarowany agnostyk stwierdziłem, że pomysł z klasztorem jest świetny i przypomniałem Oli, że za chwilkę zaczyna się jej ulubiona bajka. Ta pocwałowała radośnie w stronę telewizora, a Królowa Matka rzuciła się wydrapać mi oczy. Zanim to zrobiła, wytłumaczyłem jej, dlaczego się tak zachowałem.

Może dlatego, że sam w wieku niemal identycznym wzbudziłem popłoch w mojej rodzinie oświadczając, że jak dorosnę zostanę milicjantem. Było to w samym środku stanu wojennego, na dodatek w mieście, gdzie podziemie solidarnościowe działało prężnie, popierane przez większość tak zwanych zwykłych obywateli (połowa z nich obecnie twierdzi, że za komuny było lepiej i jednocześnie głosuje… zostawmy to) Cała rodzina więc zatrzęsła się świętym oburzeniem. Przypominano mi, że ojciec był niemal prawie całkiem całkiem  zagrożony internowaniem jako działacz zakładowej Solidarności, dziadek co prawda z partyjnego błogosławieństwa (inaczej się przecież nie dało) został dyrektorem, ale do kościoła co niedzielę chodzi, co wymaga odwagi nie lada, a ja, ja chcę na tej udręczonej ziemi, zroszonej krwią bohaterów zapisać się do tfu, tfu, tfu milicji tfu tfu tak zwanej obywatelskiej. Ciotki szlochały i rwały włosy z głowy, wujkom papier na powielaczu się marszczył. Następnego dnia po powrocie z przedszkola oświadczyłem ojcu z grobową miną: „Pani pytała nas, kim chcemy zostać, to powiedziałem, że weterynarzem, żeby ci nie było przykro. Tylko dlatego, ale wiedz i tak zostanę milicjantem!”. Tak wyglądało sorry Winetou w moim wykonaniu.

Jak się domyślacie, milicjantem nie zostałem. Ale co zapamiętałem to moje. Zapamiętałem, że z tych przedszkolnych planów absolutnie nic nie wynika. I nie ma sensu się emocjonować. Można nie zabraniać i można nawet zabraniać. I luz. Też nie zadziała. Jak homeopatia. Dzisiaj zakonnica, jutro aktorka, pojutrze pomoc dentystyczna (ma dostęp do elektrycznie opuszczanego fotela), a po pojutrze kto wie i właściwie czemu nie, Ola na przykład może zostać operatorem koparki. Lub rozpocząć pracę w punkcie ksero.

Tymczasem Oleńka poświęca się Jezusowi. Zaproponowała, żebym skasował z telefonu wszystkie gry, bo pani od religii stwierdziła, że granie w nie jest gorsze od wojny. Gdy poszła z nami na pogrzeb, klęczała przy samej trumnie z teatralnie złożonymi rękami. Wczoraj śpiewała „Chwalcie łąki umajone” tuż przed zaśnięciem, a po kręgosłupie Królowej Matki przebiegał dreszcz jakby sam Clooney smerał ją po pupie. Choć nie do końca, bo z Clooney’em to przyjemność, a z łąkami to raczej dreszcz zgrozy. Dlaczego Jezus wygrywa? I co w to w ogóle znaczy?

Chwilę nad tym myślałem i wymyśliłem. Ola zamieszkuje świat obły. Bez kantów. Problemy, strachy i kłopoty staramy się trzymać z dala od niej. Chyba jak dotąd dość skutecznie. I w tym świecie pojawia się pani od religii ze wsparciem pewnej grupy hierarchów kościelnych. Jak liczna jest ta grupa to już kwestia interpretacji. Myślę sobie nawet, że to właśnie definiuje antyklerykała. Skrajny antyklerykał uważa, że 99% biskupów to fanatyczni idioci, ale chyba najbardziej z bogobojnych katolików nie przyzna, że przynajmniej paru biskupów teleportowało się do nas z czasów świętej inkwizycji i najlepiej gdyby tam niezwłocznie wrócili. No więc ta pewna grupa hierarchów i pani od religii wchodzą z swoją (że tak ujmę ponowocześnie) narracją. Narracja jest krwawa, zarysowuje ostre podziały i się nie patyczkuje. W niej to Jezus jest większym bohaterem niż Jake i Piraci z Nibyladnii, świnka Pepa, królik Bugs i Gambol razem wzięci. Narracja mówi śmiało o śmierci. Tej cielesnej, doczesnej i tej wieczystej. Narracja opowiada o torturach. Narracja śmiało chlusta krwią i rozrzuca urwane członki. Niektóre członki jeszcze nie urwane nurza we wrzącym oleju. Narracja fascynuje złem, przemocą, strachem. Ale nie tylko. Pokazuje wielką miłość, nadludzką dobroć. Opowiada o zbawieniu i życiu wiecznym. To jednak wszystko pikuś. Mały, jak to mówili kiedyś, miki. Bo najważniejsze jest, że na religii i w kościele dużo śpiewają, a to najlepiej dociera do Oleńki. Że też szkoła się nie umie tego nauczyć, co Kościół wie od dawna. Kościół oraz inni, którzy chcą lub chcieli władzę nad naszymi sercami i duszami sprawować niepodzielnie.


Ola uwielbia śpiewać. Kto zaproponuje jej ładne piosenki ten zdobędzie jej serce. Na razie wygrywa Jezus, a raczej ci, którzy biorą sobie jego imię nadaremno, bo na swój partykularny użytek. Jutro może to być reklama kredytu we frankach. Jeśli tylko będą ją umieli ładnie zaśpiewać.

One Reply to “Komendancie Jezu, oddaj nasze dziecko”

  1. Kiedy wiek człowieka jest wyrażany zaledwie jedną cyfrą różne pomysły się w głowie rodzą. Ja również w tym wieku popadałem w rozmaite skrajności. Kościół i bycie religijnym wydawało się czymś ekstra. Z czasem zrozumiałem, że była to tylko ulotna myśl.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *