W czasie kaca dzieci nas trudzą to ogólnie znana rzecz…
Mam nadzieję, że mistrz Jeremi wybaczy mi tak bezczelne wykorzystanie jego słów, na którą sobie pozwoliłem na wstępie. Mam nadzieję, że treść notki uświęci przeróbki. Chciałem bowiem dotknąć bolesnego tematu kaca i dzieci.
Jak wiadomo, kac jest karą a nie chorobą. Bezlitosny sędzia podsumowuje ilość wypitego alkoholu, dodaje do tego liczbę spalonych papierosów i mnoży przed odpowiedni dodatkowy czynnik fikuśności drinków. Zasada jest prosta, im bardziej wyrafinowany alkohol lub mieszanka tym kara wyższa. Po zwykłej gorzałce kac jest do wytrzymania. Jeśli pijesz wódki kolorowe, będzie gorzej. Podobnie z piwem i winem, ale wracajmy do tematu, bo sąd się niecierpliwi. No więc sprawiedliwy i beznamiętny sędzia dodaje wszystkie alkoholowe łyki, mnoży przez stopień głupoty lub ewentualnie snobizmu (na jedno w sumie wychodzi) i dostajesz wyrok. Jeśli dodatkowo był kebab, a zazwyczaj był prawda?, to możemy doliczyć parę jednostek w skali cierpienia. Zalecenia w takiej sytuacji są proste. Oczywiście można różne sposoby stosować, które są mniej lub bardziej skuteczne (klin jest na przykład skuteczny, ale może nas zaprowadzić do grupy wsparcia sponsorowanej przez podwójną literkę rozpoczynającą alfabet), ale prawda jest taka, że swoje trzeba odcierpieć i poczekać. Bo, jak zawsze sobie powtarzam w tych trudnych momentach, kac jest takim magicznym stanem, że z każdą chwilą jest ciut lepiej. Na początku bywa tak źle, że łatwo to przegapić, ale po kilku godzinach, człowiek zaczyna wierzyć, że tam za ścianą cierpienia, za ściskającą głowę obręczą i napływającymi, jak mongolskie najazdy, falami mdłości czeka na nas kraina wytchnienia. I z każdą przeżytą w cierpliwym, benedyktyńskim trudzie godziną do tej krainy się zbliżamy. Najlepiej więc położyć się spać, albo choć wesprzeć ciężką głowę i czekać. Czekać. Chyba, że mamy dzieci…
Kac z dziećmi to jest chyba najgorsza rzecz z jaką przyszło mi się zmierzyć. W sensie cierpień fizycznych. A swoje przeżyłem. Szycie nogi na pół żywca (znieczulenia starczyło im na pierwsze 2 szwy) na czeskim pogotowiu, otwieranie zaropiałego na amen zęba (pan stomatolog przyznał, że sam co prawda nie przeżył, ale na studiach mówili, że to taki ból, że można się… wiadomo co), porządnie rozbity ryj na boksie… Wszystko to z przyjemnością przeżyłbym jeszcze raz, gdyby mi ktoś zagwarantował, że następny kac odbędzie się bez dzieci. Dzieci, które wstają za wcześnie, dzieci, które skaczą niedościgłe, dzieci które robią małpie figle. Niech pan spojrzy na pawiana… Nie mogę, walczę z pawiem.
Nie wiem, kto to wymyślił, żeby rodzicom, którzy lubią czasem uderzyć w gaz tak niesprawiedliwie dołożyć. Przecież bezdzietni zazwyczaj mogą spać dłużej, obijać się więcej, robić zakupy bez stresu. To dlaczego także na kacu mają lepiej? To jedno z tych pytań, na które nigdy nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi. Dlaczego, gdy moi koledzy, uczestnicy tej samej imprezy, w której wziąłem udział wczoraj i ja, podczas której popełniliśmy te same grzechy i wykroczenia, te same głupoty i snobizmy, dzisiaj spędzają miłe popołudnie odbywając karę kaca w jakimś półotwartym ośrodku, gdzie mili klawisze roznoszą soki pomidorowe i kefir, a mnie wtrącono do kolonii karnej na Diabelskiej Wyspie. Moi dozorcy to bestie, które odmawiają mi snu i chwili wytchnienia. Skaczą po całym ciele i biją po twarzy, gdy przysypiam. Każą sobie czytać. Znoszą koszmarne grające zabawki i robią nimi nieludzki rwetes. To mi uświadamia dlaczego na wsi kaca nazywali kociokwikiem. Właśnie dziś nie chcą oglądać bajek, wciąż wysuwają jakieś żądania, płaczą o byle co i nie zamierzają odbywać swojej świętej popołudniowej drzemki. W takich momentach trudno uwierzyć, że ten kac się kiedyś skończy. I dlatego, gdybym był wierzący, założyłbym oddolny ruch kacowych męczenników, którego celem byłoby doprowadzenie do uznania, że skacowani rodzice uzyskują odpust zupełny. Tymczasem jedno co mogę to zalecić:
Więc tu trzeba by zalecić
W czasie kaca nie mieć dzieci,
A już jeśli one są,
To uważać strasznie, bo
W czasie kaca dzieci nas trudzą