Jesteśmy sobie na plaży nad jeziorem. Tym samym, nad które jeździłem rowerem, gdy byłem mały. Swoją drogą, jak sobie pomyślę, że moja starsza córka miałaby, tak jak ja kiedyś, zapychać rowerem drogą krajową kilkanaście km, to mi włosy dęba stają.
O rowerze innym razem. Ja o wchodzeniu do rzeki, to jest do jeziora chciałem. Ogólnie znane jest zjawisko, że jezioro do którego wchodzi się po latach z dzieciakami robi się mniejsze. Pomost krótszy, a fale i ratownik bawiący się namiętnie swoim wspaniałym gwizdkiem mniej groźny. Ten sam jest za to smród grillowanej chabaniny i frytek w oleju wielomiesięcznego użytku. Tak samo irytująca muzyka, choć kiedyś były to Polskie Orły, śpiewające, że ktoś kogoś cztery razy po dwa razy, potem wyparte przez herosów spod flagi disco polo, ostatecznie zmiecionych przez muzykę słów pozbawioną.
Plażujemy się. Pies uwiązany do kosza na śmieci demonstruje nam jak bardzo jest obrażony. Królowa Matka próbuje się opalać, co oznacza wciskanie się na chama między gęsto ułożone cielska. Ja stojąc w wodzie po… kąpielówki obserwuje nasze potomstwo. Żeby się nie potopiło, albo nie wdało się w zbyt krwawe konflikty z lokalną ludnością.
Młodsza szaleje jakby chciała wychlupać całą wodę z jeziora na brzeg. Starsza garbi się jak tylko może, by zasłonić fakt, że dorasta i rośnie tu i ówdzie i sunie na głęboką wodę. Z pasją młóci wodę ramionami wyrabiając narzuconą sobie normę długości pomostu do przepłynięcia. A ja marzę o papierosie. Rzuciłem lata temu, ale tęsknie nadal. Patrzę więc na nie bez papierosa w rytmie na trzy: 1. starsza, 2. młodsza, 3. losowo wybrana nimfa w jeziorze. Obcowanie z pięknem kobiecym zawsze człowiekowi czas umila. Choć można się też nadziać wzrokiem na rzeczy przeraźliwe, ale to ryzyko wliczone w cenę.
Czasem wśród tych wszystkich obnażonych bezlitośnie ludzi trafi się znajoma gęba. Nic dziwnego – przecież chodziłem tu niedaleko do szkoły, a latem kąpałem się niemal każdego dnia. Właśnie idzie na mnie kobieta, którą, przysiągłbym, znam czy raczej znałem. Znałem i nie raz na nią patrzyłem. Tym bardziej że było na co. Ładna twarz, okalana blond lokami, proporcjonalne ciało – bez epatowania kośćmi, które zdaje się zaraz przebiją skórę. Solidne biodra i równie solidny biust, górna część bikini ma sporo roboty z podtrzymywaniem tych darów bożych. Upewniam się, że Oleńka nie wypiła całego jeziora. Jest właśnie w połowie, więc odławiam ją z dna, udrażniam drogi oddechowe i umieszczam na powrót w dmuchanym kółku. Małgorzata nadal pokonuje długość za długością, a za moimi plecami staje Królowa Matka szczęśliwa, że jesteśmy wszyscy razem. Kątem oka widzę, że moja „piękność z morskiej piany” idzie pomostem. Nie zastanawiając się, czy to dobry pomysł, pokazuję ją Królowej Matce. „Widzisz ją. Chodziłem z nią kiedyś do szkoły.” – mówię. Królowa matka taksuje delikwentkę szybko i fachowo – od góry do dołu, a ja uświadamiam sobie, że chyba to nie był dobry pomysł. No ale trudno, stało się. Jednak Królowa Matka nie złości się. Przeciwnie – wybucha śmiechem i mówi „Do szkoły?. Ty z nią? Chyba z jej matką, do której jest pewnie podobna. Przecież ta dziewczyna nie ma nawet dwudziestu lat.”
I tak upewniłem się, że nie da się wejść dwa razy do tego samego jeziora.