Cycki, cycki, cycki

Od pewnego czasu jest z nami potomek płci męskiej czyli potencjalny kandydat na zdetronizowanie mnie i zrzucenie z fasadowego tronu głowy rodziny. Wiadomo, literatura zna takich przypadków na pęczki. Król Lear, Na wschód od Edenu czy nawet „Na wspólnej” nie pozostawiają mi wątpliwości, że tarcia będą. Niemniej jednak można też zakładać śmiało, że to równie dobrze może być początek wspaniałej przyjaźni. Zobaczymy. Czas pokaże. Tymczasem podaję podstawowe parametry najmłodszego podopiecznego:

wiekowo mieści się w widełkach od 0 do 6 mcy

waga – jest ciężki mniej więcej tak jak baniak z wodą mineralną. Jeśli nim dobrze potrząsnąć, to nawet podobnie chlupocze, ale KM się denerwuje, jak tak robię.

mowa – nieartykułowana, ale głośna. Gdy się rozwyje potrafiłby zmusić do ucieczki pułk kawalerii konnej. Przyczyny rozwycia się są zawsze takie same – brak jedzenia, brak KM lub ból brzucha czyli tak zwana kolka. Tak kolka to nam czasem bokiem wychodzi.

kolor oczu – żywy, bystry, inteligentny. Za to występują u niego pewne kłopoty z akomodacją. Czasem delikwent myśli, że to na mnie patrzy, jak do niego mówię, ale potem okazuje się, że to jest jednak szafa, a nie ojciec. Szafa jak wiadomo nie mówi. Syn dziwi się wtedy i obraca głowę z wyraźnym wysiłkiem, jakby ręcznie musiał poruszać wieżyczką czołgu.

religia/wyznanie – na razie jest w fazie „gdy słońce było bogiem”, a ponieważ ze słońcem z racji pogody ma mało do czynienia, robi więc maślane oczy do lamp, żarówek i innych źródeł światła. Uśmiecha się też i zagaduje do grzejnika w łazience. 

zainteresowania – to wiadomo. Cycki, cycki, cycki. Dostrzegam tutaj jakieś punkty zbieżne z jego ojcem. 

Skoro już przy (albo „na”, albo „między” 😉 ) piersiach kobiecych jesteśmy. Zauważyliście tę ciekawą rzecz? Wszystko co styka się z małym dzieckiem powinno być wg współczesnych trendów wyparzone, wygotowane, zdezynfekowane. Wszystko poza damskim sutkiem, którego o zgrozo wtyka się zupełnie surowego noworodkowi prostu w usta. Jezus Maria? Ja pierdykam. To przecież ten sam sutek, który ocierał się wcześniej o wnętrze biusthaltera (kocham to słowo, jak kiedyś dorosnę to na pewno zostanę biusthalterem, najlepiej klasy D), a teraz zostaje podany dziecku jako danie główne, nie będąc  ani wyprany, ani wygotowany, że o prasowaniu nie wspomnę. ZGROZA!




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *