Baba na nartach

Po czym poznać kobietę na nartach? Przecież, że nie po stroju. Aktualnie przybywam w czeskich górach i widziałem dzisiaj trzy krowy z rogami, jednego tasmańskiego diabła oraz pingwina, ale dopóki nie zdjęli nart, to bym głowy nie dał, czy w środku jest kobitka czy facet. Zwykły kombinezon, spodnie, buty to wszystko też może zmylić. Taki to sport, że płeć i jej cechy drugorzędne, że o pierwszorzędnych nawet nie wspomnę, toć to przecież nie plaża, żeby epatować sromem, zostały starannie ukryte, zakamuflowane. No chyba że ktoś ma brodę krasnala do pasa, to wtedy można z pewną dozą ryzyka coś tam o nim powiedzieć (ale czy wiadomo jakiej płci są krasnale?), ale w pozostałych wypadkach pozostaje zaczekanie, aż delikwent odnośnie delikwentka ściągnie narty i uda się z nimi gdziekolwiek.

Każda kobieta narciarka bowiem, a przynajmniej każda kobieta narciarka którą widziałem, bierze narty pod pachę jak ułan dzidę lub niesie je jak dziecko w objęciach. I potem najlepiej ją poznać można. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale tylko ta dwa (wedle moich obserwacji) sposoby taszczenia sprzętu zjeżdżającego u kobiet występują. Ten al’a ułan jest bardzo widowiskowy, bo często w gęstym tłumie trafiają się ofiary w ludziach. Wystarczy, że pani z narto-dzidą pod pachą się zamyśli, albo gwałtownie zmieni marszrutę i już narty stają się szaszłykiem na którym tkwi ofiara. Jak kiedyś zobaczycie taką panią, to broń boże nie krzyczcie do niej, żeby uważała. Wtedy nieszczęsna się obraca za siebie, żeby sprawdzić, czy komuś krzywdy nie zrobiła i takim obrotem o 180 stopni załatwia jakiś trzech do pięciu facetów. Bo co ciekawe, najczęściej nartami-dzidami obrywają faceci. Może ma to związek z wyrównywaniem szans, może ma podłoże freudowskie, tego nie wiem. Opieram się na obserwacjach pojedynczych, osobistych i wyrwanych z kontekstu.

narty

Kiedyś jeszcze kobietę na nartach można było poznać po szarpaniu się z klamrami od butów. Buty były takie, że zapięcie czy rozpięcie klamr wymagało siły co najmniej Jagienki. Przeciętna Polka jednak Jagną nie jest. I dobrze. Więc na jedną szamoczącą się z butami przypadał zazwyczaj albo mąż, który czynił to ze znudzeniem i dezaoprobatą, albo błędny rycerz, który z zaangażowaniem i ochotą z klamrami się szarpał. Niejedeno małżeństwo od tego szarpania się zaczęło, albo choć romans. Może się to obojgu z inną klamrą wyżej pasa kojarzyło, a może kobiety widząc, że błędny rycerz dobrze klamrę odpina stwierdzały, że wolą już na zawsze mieć go pod ręką, bo przecież im więcej przejechanych sezonów tym mniej chętnych rycerzy do klamry się kwapi, więc najlepiej sobie jednego obstalować i krótko przy pysku na smyczy trzymać. Tego nie wiem, ale wiem że buty mamy ostatnio wygodniejsze, a samotnych kobiet i mężczyzn więcej niż kiedyś.

I jeszcze jedna obserwacja. Czy też zauważyliście, że teraz obcy ludzie nie dosiadają się do siebie na wyciągach? Za dawnych pradawnych czasów, kiedy z góry zjeżdżałem tylko ja i narty, bez nieproszonej nadwagi, a kolejka do wyciągu wiła się i wiła, to czy to orczyk, czy krzesełko, żadne miejsce nie pozostawało puste, żadne się nie mogło zmarnować. Bo każdy chciał jechać jak najszybciej na górę. Więc się zawiązywały wyciągowe przyjaźnie, dyskusje sprzętowe rozwijały. O pan też ma buty Polsportu, czy one także się tak cieżko zapinają? Wczoraj myślałam, że ich nie odepnę i pójdę spać w narciarskich butach.  A teraz, ci co się znają wsiadają ze sobą razem, ale obcego nie chcą, do niego się nie dosiądą, a jak on się dosiądzie, krzywo na niego patrzą. Nie wiem dokładnie, kiedy to się stało, ale jak już tak się stało, to na świecie wybory zaczęli wygrywać tacy smutni ludzie jak Trump. Swoją drogą, on mógły nigdy nie zdejmować czapki narciarskiej.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *