Życie pisze najlepsze pointy. Niestety kolejny raz okazało się, że to prawda. Jeszcze nie zamilkły komentarze pod ostatnim wpisem, a u nas w domu wybuchła kolejna awantura o zagubioną rzecz. A było ta tak:
Jedziemy na zawody pływackie Oli. Okazuje się, że nie ma jej okularów, a to ja ostatnio byłem z Olą na basenie. Królowa Matka wypomina mi, że to już druga zgubiona rzecz w tym półroczu. Wywracać domu do góry nogami nie ma czasu. Biorę więc stare i jedziemy. Po drodze atmosfera się zagęszcza. Nie jestem zadowolony, że bez możliwości obrony zostałem już obwołany winnym i skazany. Na szczęście na basen nie jest daleko i eskalacja nie zdążyła się nazbyt rozpędzić. Idę z Olą do szatni, a KM wspina się na trybuny. Małgorzata też. Rozbieramy się. KM pomaga nam sms-owo. „Spakowałeś wszystko?”. Tak spakowałem. Zresztą, ciekawe, co ma dać ten sms. Nawet jeśli nie spakowałem, to Oleńka już jest pod prysznicem. Wychodzimy. Kolejny sms. „Uważaj na nią”. Najwyraźniej zostałem uznany za ojca specjalnej troski, którego trzeba objąć programem PRZYPOMINAMY, RADZIMY. Ustawiamy się do pamiątkowego zdjęcia („Popraw jej czepek”), maszerujemy wzdłuż basenu („Trzymaj ją za rękę”) i ustawiamy na starcie („Daj jej rurę-makaron, żeby się nie utopiła”). Taka jest cena zgubionych okularów. Zaciskam zęby i udaję, że nie robi to na mnie wrażenia.
Na gwizdek dzieciaki wskakują do wody. Niektórzy już na samym początku gubią prawidłowy kierunek. Ola spóźnia się ze startem kilka sekund, ale jak już ląduje w wodzie, to zaciekle walczy. Płynie naprzód choć pierwszy raz jest sama na dużym basenie. Obok niej starszy o rok chłopak beczy i maże się. Ojciec i pracownicy basenu namawiają go, żeby nie rezygnował. Ten drze się, żeby go ratować. Zdesperowany ojciec wskakuje do wody i ciągnie łajzę do linii mety. Stara się być fair, więc przypływają na końcu. Ola jest wiec przedostatnia, ale i tak jestem z niej cholernie dumny. Chodzi na zajęcia pierwszy rok, jest chyba najmłodsza w grupie no i dała radę, nie rozsypała się jak ten łajzak, którego stary do mety dociągnął za uszy. Pan zakłada jej medal na szyję. Niestety łajzie też. Medal dostaje każdy kto wziął udział w zawodach. Na trybunach KM szaleje. Idziemy do szatni i pod prysznic. Telefon znów wibruje, ale tym razem mam to w nosie. Nie odbieram, nie czytam. Myję Olę i idziemy się ubrać. Dopiero gdy jest gotowa, sprawdzam, czym się KM znowu wyzłośliwiła. „Nie zgub medalu ;-)”. Jaaaasne… O URWA. O URWA. Nogi mi się uginają. Robi mi się gorąco. Nie. Robi mi się zimno. Już wiem. Robi mi się gorąco w twarz i uszy, a dotkliwy chłód odczuwam na pośladkach i ich nieodległych okolicach. – Gdzie jest mój medal? – Oleńka nie umie czytać z literek, ale najwyraźniej umie czytać z twarzy taty. Odpowiadam, że mam go w kieszeni i że ma lecieć do mamy, która jest na korytarzu. Po czym ciężko opieram się o ścianę i myślę. Gdyby myślami można było dokonać samobójstwa, to już nie byłoby tego bloga. Niestety nie udało mi się siłą woli zatrzymać akcji serca. Musiałem więc podnieść głowę do góry i wyjść z tej sytuacji jak mężczyzna. Sprawdziłem wszystkie miejsca. Te w których się rozbieraliśmy, myliśmy, ubieraliśmy. Nic. URWA nic. Uśmiechnąłem się więc ciepło do ojca łajzy, tej łajzy, którą trzeba było holować do brzegu. Wciąż próbował ukoić płacz swojego rozpieszczonego synalka. A ja w tym czasie podprowadziłem mu medal. I tak na niego nie zasłużył.