Wracaliśmy właśnie z Oleńką z zajęć dodatkowych. Ola biegła, Miły Młody Człowiek ścigał ją, a że mu się nie udawało, to strasznie się wściekał. Wyrżnął się więc o bruk i w efekcie wściekł jeszcze bardziej. I taki zasmarkany, wkurzony jak hitlerowski okręt podwodny biegł za Oleńką, a ja szybkim krokiem sunąłem za nimi. A pot spływał mi obficie z czoła. Biegłem, żeby w razie czego dopaść MMC jak będzie chciał zabić Oleńkę, żeby złapać go za fraki, jak będzie się pchał pod koła samochodu. Taki ojcowski standard.
I wtedy na schodach pojawiła się ona. Nie, nie cała w bieli. Raczej na czarno. W małej czarnej tak zwanej. Małej, żeby lepiej było widać nogi, piersi i wszystko w co zainwestowała. Schodziła po schodach, tuż obok giął się w ukłonach i podskokach jej fagas. Podawał płaszcz, zamykał drzwi, ścierał pył z jej stóp i rączki całował jednocześnie. A było co całować. Pazury dłuższe niż u bengalskiej pantery. Bo pani wychodząca z lokalu, odpowiednio modnego i hipsterskiego, była, jak to mawiają kobiety, zrobiona.
Była zrobiona cała jak stała – od stóp do głów. W samych ustach miała więcej silikonu niż niektóre kobiety w cyckach. W cyckach miała go tyle litrów, że starczyło by na otwarcie małej kliniki chirurgi plastycznej. Rzęsy jak dwie szczoty do zeskrobywania farby z metalu. Nogi dłuższe niż u Lewandowskiego, kszatłniejsze niż linia ostatniej Mazdy 6 i gładsze niż zwoje myślowej niejednego „czołem panie Ministrze”.
Gdy ona, cała taka zrobiona, Miłego Młodego Człowieka zobaczyła, całego ociekajacego smarkami, łzami, błotem, które właśnie zebrał z chodnika, i które pewnie w 50% zawierało psie gówienka. Gdy go ujrzała, zawyła ze strachu, że się o nią, niczym bezpański kundel, mimochodem otrze. Że porządek tego zrobienia, które trzy godziny musiało trwać minimum, Miły Młody Człowiek naruszy.
I to było bardzo śmieszne.