Jaka jest ostatnio pogoda, każdy widzi. U nas konkretnie panuje klimat mieszany. Najpierw jest zimno, potem robi się gorąco, bardzo gorąco. To znak, że zaczyna się zbierać na burzę. Zbiera, zbiera. Ale burza nie atakuje. To by było zbyt banalne. Ona gdzieś tam daleko zatańczy, pokropi, pochmurzy i sobie pójdzie. Zostawiając nas rozgrzanymi, spoconymi, ale bez orzeźwiającego finału. To pogoda, w której meteopaci zmieniają się w meteopsychopatów.
Okazało się, że w moim otoczeniu są sami tacy. Ola płacze o byle co i leci do Królowej Matki na skargę. KM irytuje się – „co robicie mojemu dziecku”. Starsze dziecko warczy w odpowiedzi na każde pytanie, pies nie warczy tylko bierze i demonstracyjnie odwraca się tyłkiem. Sąsiedzi na schodach patrzą krzywo i zbyt wolno odpowiadają na dzień dobry, żeby w choć w tak dać upust rosnącej w nich złości. To samo z panią w sklepie. Sposób w jaki podaje mi ser, mleko, chleb jest złośliwy, podły, wredny. Zaplanowany, aby mnie obrazić. I obraża! Połowa ludzi, których mijam na chodniku patrzy spod byka, aż strach iść. W pracy… Szkoda gadać. Niech wreszcie przyjdzie ta burza, bo zwariuję z tymi wszystkimi wariatami!