Kiedy czytacie te słowa, za oknami szalejen niedziela wieczór lub poniedziałek czyli dno depresji. Jeśli wsłuchacie się uważniej, usłyszycie szum samochodów. Jest ich w Polsce miliony. Jeden z nich właśnie, niespełna kilka godzin wcześniej został naznaczony w sposób szczególny…
Niestety niepomny ostrzeżeń kolegów, żeby nie myć auta zbyt często, czyli najlepiej przed wizytytą u teściów i przed sprzedażą, bo można na nim znaleźć coś nieprzyjemnego, pojechałem na myjkę. Chciałem zdjąć z niego resztki zimy i wypadu na narty do czeskich Karkonoszy. No to zdjąłem, no to usunąłem. I odkryłem. RYSĘ. Na nowiuteńkim aucie. Kupionym zaledwie w sierpniu. Nadludzkim wysiłkiem negocjacyjnym, żeby pogodzić, oczekiwania każdego członka rodziny i nasze, takie jakie są, możliwości finansowe. Żegnając się przy tym z autem poprzednim, którego było z nami lat 9, które po prostu i (jak mawia Pilch) w sensie ścisłym umarło, bo przestało mu bić równo serce. Na koniec biło już tylko 1,5 cylindra, gotując przy tym wodę nawet podczas 5 minut demonstracji potencjalnemu kupcowi. Nawiasem mówiąc, ktoś samochód kupił, dokonał transplantacji i ożywił trupa. Cholera…, a może się pospieszyłem?
W każdym razie RYSA. Tragedia, szok, niedowierzanie. Królowa Matka, jak to ona, przeprowadziła śledztwo. Musiałem odpowiadać na serię krzyżówych pytań, a w oczy świeciła mi stuwatowa żarówka (przechowana od czasów, gdy były jeszcze takie żarówki legalne). Ostatecznie ustalone zostało po badaniach na wariografie, że to raczej nie ja. No więc kto? Kto do jasnej cholery? Przypadek, przechodzeń, przejeżdżeń. Pan, pani. Społeczeństwo..
Zdawaliśmy sobie sprawę, jak śmieszni jesteśmy z tą rozpaczą. Że to głupie, bo nieuniknione. Jednak pierwsze rysy na aucie są jak pierwsze plamy światecznym obrusie i parę pierwszych innych. Bolą. Niestety bolą. Żeby się jakoś pocieszyć, pomyślałem o tym całym ogromie przekleństw, cierpienia i tragedii, jaka każdego dnia, godziny, każdej sekundy przelewala się bo pierwszym świecie. Tyle ludzi spotkały prawdziwe problemy. Na przykład:
– Na kasie w markecie wstrętna, leniwa, pryszczata bezczelna kasjerka spytała, czy może być dłużna grosik. A wiadomo przecież, że grosz do grosza, a będzie kokosza. A przynajmniej pierś z kurczaka na promocji. Sama niech sobie grosik będzie stratna, jak lubi. Chociaż z jej pensji, to za wiele tych grosików nie napożycza, ale po cudze łapę wyciąga!
– Wstrętne leniwe sukinkoty zamknęły jedną z 6. zjeżdżalni na basenie. Właśnie w ten weekend, w którym przyszło wybrać się na rodzinną ekspadę niewinnym ofiarom szóstej zjeżdżalni. Gdy wdrapali się na górę, ujrzeli karteczkę, że owszem 5 zjeżdżalni jest czynnych, ale 6. nie, to w niespełna 10 sekund byli z awanturą na recepcji. I pisemną reklamacją.
– Zamiast kawy w mroczny poniedziałkowy ranek, o pogańskiej 9:11 pan kanapka sprzedał komuś herbatę. Herbatę! Tak, już go wyrzucili, ale co z tego. Tej traumy się już nie odwróci. Nie cofnie.
– Podstępny, nieodpowiedzialny i pojeba obłąkany dostawca internetu dopuścił do awarii, w wyniku której w mieszkaniach nieszczęśników, którzy podpisali z nim umowę, zabrakło internetu na godzin 3. 3! wyobrażacie sobie?
– Oszczędności półrocza i kwartalna premia za sprzedaż poszły na marne, bo hopsztaplerzy z biura turystycznego sprzedali bilet voucher na wczasy w hotelu, który zamiast 300, był połóżony 450 (słownie: czterysta kurna, wyobrażasz to sobie, pięćdziesiąt) metrów od plaży.
– W dziale francuskich serów, zabrakło tego dla Kowalskiego najbardziej ulubionego. Po 123 zł za kg. Biedny, udręczony frankowym kredytem Kowalski będzie musiał jeść goudę, jak jakieś bydło, jak jakiś złotówkowicz.
Tyle cierpienia na świecie. Pierwszym świecie. Kiedy sobie to uświadomiłem, to od razu mi lepiej.