Podjeżdża czarnym SUVem. Otwiera drzwi i światu ukazuje się but lśniący dokładnie tak samo jak karoseria samochodu. But pewnym ruchem omija kałużę, a właściwie to nie. Nie omija. Kałuża rozstępuje się pod jego władczym butem. Przecież to wysiada mężczyzna zdobywca, mężczyzna siła, mężczyzna samiec alfa. Już stoi na obu nogach. Niedbale, ale skutecznie poprawia płaszcz okrywający doskonale skrojony garnitur. Na miarę. Spodnie opadają na buty dokładnie tak jak powinny – widać jeszcze 1,5 cm obcasa, wykonanego z czarnej jak smoła gumy, wykonanej z prawdziwego kauczuku naturalnie. Pociera policzek zarośnięty trzydniowym zarostem, to jest przycięty specjalną maszynką, która daje efekt trzydniowiowego niegolenia.
Podjeżdżam ja. Parkuję na trzy razy, bo nie umiem się ustawić równolegle do innych aut, a nie chcę, żeby się potem ze mnie śmiano. Auto czeka na myjnie jeszcze dłużej niż moje kudły na fryzjerkę. Wysiadam. I od razu pakuję się w psie łajno. Świetnie! Na szczęście przy wysiadaniu spodnie podwinęły mi się do kolan prawie, więc przynajmniej nie upieprzyłem sobie nogawki. Biorę to za dobrą monetę. Biorę to jak polska reprezentacja piłkarska wzięłaby remis z Hiszpanią. Jestem weteranem wdeptywania w psie kupy. Kiedyś wdeptywałem w nie codziennie, a nawet więcej niż raz dziennie. Królowa Matka śmiała się ze mnie tak bardzo, że bolały ją mięśnie brzucha, a lekarz zaczął ją straszyć, że jeśli nie przestanie, nabawi się przepukliny.
Wyciąga telefon. Odbiera. Słucha przez chwilę, po czym mówi dobitnie do słuchawki:
– Daję złotówkę za sztukę i ani grosza więcej. Mogą sobie szczekać, ile chcą. Nie obchodzi mnie, że Bronek się wkurzy. Donek też może mi naskoczyć. Po prostu to załatw, tak jak ustaliliśmy, słyszysz?
Teraz telefon odbieram ja. A dokładnie oddzwaniam, bo podczas wyciągania go z kieszeni spada mi na podłogę zamieniając w zestaw klocków do samodzielnego złożenia. Słucham głosu dobiegającego z głośnika i ocierając lodowaty pot z czoła odpowiadam:
– Przepraszam. Nie wiem to się stało, że wysłałem deklarację VAT do ZUS-u, to jest do Pani. Bardzo przepraszam za kłopot. Dziękuję za informację. Tak. Tak. Dziękuję. Jestem zobowiązany. Dowidzenia.
Wchodzi do sklepu. Kolana sprzedawczyń miękną, usta czerwienią się i wilgotnieją, a uszy robią się czerwone. Niespiesznie wybiera towar i niedbale rzuca na ladę, a wraz z nim żart, od którego sprzedawczyniom trzęsą się piersi tak bardzo, że pękają zapinki biustonoszy. Wychodzi odprowadzany do drzwi przez cały damski personel. Najpiękniejsza z nich wsiada do jego auta i odjeżdża z nim. Nikt z obecnych nie ma wątpliwości co będą robić po kolacji.
Mnie w sklepie nie wita, ani nie żegna nikt. Po pięciu minutach grzecznego czekania przy ladzie zbieram się na odwagę i kaszlę znacząco. Plecy sprzedawczyni, która dotąd porządkowała półki wykonują lekceważący gest. Wreszcie spogląda na mnie z pogardą i pyta czego chcę. Jąkam się szukam kartki z zakupami od Królowej Matki. Próbuję żartować, ale ona ucina wszystko lekceważącym „Słucham?”. Wychodzę speszony bez połowy zakupów.
Mógłbym tak jeszcze długo, mógłbym tak całe życie, ale po co. Chciałbym tylko spytać. Co kobiety widzą w łajzach? Przecież KM jest nie tylko subiektywnie (dla mnie) ale i obiektywnie całkiem ładną kobietą. Wcześniej też było parę, które zgodziły się spędzić ze mną czas i na nartach i w sypialni. Pytam się więc Was drogie Panie, co widzicie w łajzach fajnego? Czy nie rozumiecie, że jeśli będziecie się z nimi zadawać, to one nigdy nie wyginą?