Służył rodzicom od tylu pokoleń. Załatwiał sprawę kompleksowo i co ważne bezstresowo. Był estetyczny, elegancki wręcz. Był metaforyczny. Dawał święty spokój. No ale najwyraźniej komuś to przeszkadzało. Ktoś wziął nazbyt literalnie słowa o prawdzie, która nas „wyzwoli”. Mogłem olać tę głupią modę, stwierdzając, że to zwykły bullshit. Jednak uległem. No to mam.
Oto siedzę w fast barze Mc Donalds na lodach z moją młodszą córką. Starszej szczęśliwie nie ma z nami. I dobrze. Jeden świadek upokorzenia mniej. Młoda zaczyna rozmowę. Jak zawsze od razu od konkretu.
– Mama mi opowiadała, skąd się biorą dzieci!
– Tak? – a smakują ci lody? – Jestem czujny jak ważka. Nie mam już w końcu dwudziestu lat i to moje drugie dziecko. Tak łatwo wpuścić na pole minowe się nie dam.
– Z pestki – mała mogłaby być pociskiem samonaprowadzającym się. Potrafi słuchać dwudziestominutowego monologu odwracającego uwagę, a potem i tak jeszcze raz zadać to samo pytanie. – Mam cię poprosiła o pestkę i ja z tego wyrosłam w brzuchu mamy.
– Aha – mruczę – Chodziło ci o nasionko pewnie, co?
– Właśnie tato. Masz rację tato. Chodziło mi o nasionko. Mama poprosiła cię o nasionko. Ty jej dałeś NASIONKO. I ja z niego wyrosłam, prawda?
– Prawda – mruknąłem w czarnej rozpaczy.
Słuchał nas już cały jeba… siabadadadabada Mc Donalds. Młodzież i starcy. Personel oraz żebracy. Niektórzy wyciągnęli telefony przeczuwając, że tym razem oni mają szansę na wypromowanie swojego nagrania na youtube, bycie autorem sukcesu na miarę „ale urwał”.
– Tak to mniej więcej było. – zgodziłem się w imię prawdy. Chcesz happy meala? Uważam, że ta zabawka wcale nie jest szajsem. Myślę, że na pewno znajdziemy jej jakieś piękne miejsce na półce z zabawkami
– Nie dziękuję tatusiu.
Milczeliśmy kilkadziesiąt sekund. Ja nie miałem wątpliwości. Cios padnie. Mała cholera się ze mną bawi. Bawi tak samo jak bohaterowie filmów Quentina Tarantino. Daje mi parę chwil na nabranie oddechu. Pozwala powrócić nadziei, aby potem zadać śmiertelny cios. Wiem, że już po mnie. Wiem, że wszystko na nic, ale gnany zwierzęcym instynktem i tak podejmuję dramatyczną próbę ucieczki.
– Może chodźmy już do domu. Zjemy po drodze – mówię.
– Ale niezdrowo jest jeść po drodze. Przecież można się udławić tato.
– Będziemy ostrożni.
– Dobrze tato – mówi mój aniołek poprawiając niesforny loczek, który wymyka się spod czapki. – Jak dorosnę to też będę miała dziecko. Wiesz?
– Dobrze, ale teraz załóżmy drugą rękawiczkę – opóźniam nadciągającą katastrofę. Nie wiem, na czym będzie polegać, ale wiem, że mogę się jej spodziewać.
– JAK DOROSNĘ TO TEŻ MI DASZ SWOJE NASIONKO?
– Nie.
– Dlaczego nie, tato?
– Bo to by mogło mieć przykre konsekwencje. Obyczajowe, moralne. No i karne.
– Dlaczego?
Wychodzimy z lokalu w glorii i chwale. Billy Cristal krzyczy AND THE OSKAR GOES TO… OJCIEC WIRDZILIUSZ!!!
Publiczność szaleje. Kochają nas. Mała nie mówi nareszcie nic, bo zakneblowałem ją sprytnie szalikiem. Wrócimy tam nieprędko. Zaczekam aż usłyszę o grupowych zwolnieniach w sieci Mc Donalds.
(tekst wrzuciłem też na Bookopen)