KOGUT

Moja babcia miała koguta. Był to kawał prawdziwego… syna kwoki lekkiego prowadzenia. Agresywny jak środek do czyszczenia toalety i odważny jak żołnierze wyklęci z dziecięcych czytanek czyli umówmy się – głupi stuprocentowo. Rzucał się na wszystko co pojawiło się na „jego” podwórku. Na listonosza, na szambowóz, na rottweilera sąsiadów. Listonosz i rottweiler przestali odwiedzać babcię po kilku sesjach, szambowóz nie, ale babcia musiała raz koguta spod jego kół wyciągać. Sama nie rozstawała się z kijem. Mnie kiedyś ten bydlak skoczył na ramię i usiłował podziobać po łbie. I wtedy coś we mnie pękło. Wkurzyłem się. Zrozumiałem, dlaczego w boksie funkcjonuje określenie waga kogucia. Zacząłem się też zastanawiać, jaką mam nad takim kwokimsynem przewagę. Bo jaką on miał nade mną, już wiedziałem – wysokie skoki, dziób, pazury oraz nieograniczone pokłady odwagi. On nie myślał o konsekwencjach, rzucając się na człowieka, na psa czy na szambowóz. Ja myślałem, bo nadal chciałem mieć całe oczy i nie bardzo chciałem mieć dziobatą twarz.
Myślałem, myślałem i myślałem. Podobno człowiek pierwotny też tak myślał…

Chcesz wiedzieć, co było dalej? Zamów Koszerną metodę wychowawczą!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *