Są na tym świecie rzeczy i dylematy, przy których „pierś czy udko” wysiadają. (Nawiasem mówiąc jeśli o mnie chodzi, dobra pierś zawsze jest o pierś przed najlepszym udem). Ostatnio zaatakowani znienacka zostaliśmy, a każdy rodzic wie, że ta chwila przychodzi jak złodziej, przez schorzenia żołądkowe jednego z naszych dzieci. Obiecaliśmy nie zdradzać jakiego ten atak dziecka dotknął, możemy tylko powiedzieć, że atak żołądkowej francy nastąpił nocą, a ofiara leżała na górnej części łóżka piętrowego.
Podczas usuwania skutków gwałtownych przemieszczeń treści (jak powiadają patolodzy sądowi, a żaden z nich nie chciał przyjechać i uprzątnąć tego miszmaszu) przewodu pokarmowego, aby zabić rosnący w ustach niesmak i wzbierającą w żołądkach falę mdłości wymienialiśmy się z Królową Matką preferencjami na zasadzie, jeśli już masz sprzątać tego typu zabrudzenia to co lepsze (wybaczcie bolesną dosłowność) kupa czy wymioty? Wynik tej rozmowy bardzo nas zaskoczył, bo okazało się, że każde z nas ma swoich „ulubieńców” i tutaj się idealnie uzupełniamy. Jedno lepiej znosi coś, czego drugie kompletnie nie toleruje. I tak to zostawmy, ani szczegółu więcej.
Pomyślałem, że dobrana para rodziców (nie mylić ze zgodnym małżeństwem) to taka, która na pytanie pielucha czy karmienie plującego niejadka, odpowiada na głosy. I ojciec woli nawet najcięższą pieluchę od wycierania twarzy z kleiku ryżowego o smaku leśnych owoców. Natomiast matka zupełnie odwrotnie.
Sporządziłem nawet taką listę rozbieżności, która cementuje nasz rodzicielski układ. Najbardziej obrzydliwe pomijając.
Królowa Matka uwielbia jeździć na różne imprezy urodzinowe. Kawa, herbata, ciasteczko. Mnie osobiście to co małżonce z dobrą zabawą kojarzy się z Łubianką. Wymieniam się więc chętnie na wywiadówki, które co prawda są wynalazkiem szatana i mają tyle wspólnego z logiką co sądy inkwizycyjne, ale lata praktyki zdobytej podczas zebrań, spotkań, mitingów i briefingów w mojej pracy pozwoliły mi wypracować formy obronne, które pozwalają uczestniczyć w tego typu rzeczach, ale tak, aby się jak najmniej psychicznie zmęczyć. Mój mózg przechodzi na tryb samolot. Mam otwarte oczy, głowa potakuje, ale reszta organizmu, a szczególnie mózg, śpi lub fantazjuje (niech mi Królowa Matka wybaczy), że zebranie prowadzi Monica Belluci.
Niby oficjalnie nie ma nic przeciwko. Jednak jakoś jej się zazwyczaj nie udaje. Chodzenie na zajęcia basenowe z dziećmi raczej spadają na mnie. No i świetnie. Ja uwielbiam przygotowywać kolejne notki o basenie, patrzeć jakie postępy (nie)robią moje dzieci, rzucić okiem na panie instruktorki, a nawet, jeśli czasu wystarczy, to popływać trochę. Czemu nie? Natomiast niezwykle niechętnie udaję się z dziećmi na kryte place zabaw w różnych przybytkach świątyń handlu i rozrywki. Królowa Matka uzbroiwszy się w wielki kubek kawy może godzinami patrzeć na swoje dzieci hasające po plastikowym krajobrazie mi kojarzącym się z oglądaniem filmów Davida Lyncha na szczególnie bolesnym kacu.
Królowa Matka nienawidzi chodzić na szczepienia, bo wolałaby, aby tą ją kłuto zamiast jej dzieci, a na to lekarka nie chce się zgodzić. Ja takich propozycji nie składam, bo mój mózg odrażającego samca nie jest aż tak empatyczny. Nienawidzę zaś przymierzania ciuchów i trzymam się z dala od tego typu imprez. Choć ostatnio to właśnie ja kupiłem synowi buty, kiedy Królowa Matka skapitulowała po kilku próbach. Nie chciał przymierzać, nie chciał zakładać, nie chciał wybierać.
To akurat było proste. Po prostu obiecałem mu, że jeśli upewnimy się które z dwóch (dwóch, nie 3, 4, 100, w kilkunastu sklepach, ale JEDNA Z DWÓCH) par jest dobra, to za pięć minut możemy już być na pobliskim placu zabaw i grać w piłkę. Jako człowiek logiczny, zgodził się od razu.
I to tak to się właśnie kręci!