Tak. Zgadza się. Nie płakałem po Martynce. Przeciwnie, bardzo się cieszę, że mała sucz nie żyje. Nie wiedzieliście, że nie żyje? No jak to! Przecież jak czytamy na stronie wydawnictwa Publicat:
Urodzony w 1923r. Gilbert Delayahe studiował w Tournai, w 1944r. wstąpił do wydawnictwa Casterman jako drukarz – typograf. Znany dotąd ze swych utworów poetyckich (dostanie nagrodę Preverta w 1985r.) otrzymał od wydawnictwa misję powołania do życia dziewczynki, której przygody będą mogły stać się cyklem albumów. Tak oto w 1953 roku z udziałem rysownika Marcela Marlier rodzi się postać Martynki. „Martynka na farmie” i „Martynka w podróży” ukazały się w 1954r. Aż do śmierci w 1997r. Gilbert Delayae każdego roku napisał dla swojej bohaterki nową przygodę starając się wyjść naprzeciw oczekiwaniom swych młodych czytelników.”
No więc wygląda na to, że następne części Martynki nie powstaną. Autor pomysły na części następne, na części kolejne zabrał ze sobą do grobu. Ale zanim umarł trochę tego naprodukował. Jakby na świecie było mało kiepskiej literatury. Żeby było jasne. Nic do niego nie mam. Być może był przyzwoitym facetem. Być może pisał też inne rzeczy, które były dobre. Może produkował Martynkę, bo miał długi, może szantażowało go KGB, albo potrzebował gotówki na grę w kasynie lub piękne suknie z czasów Ludwika XIV, bo lubił przebierać się w damskie fatałaszki z tej właśnie epoki. Nie wiem, co nim kierowało. Wiem, że kiedy Oleńka dręczyła mnie audiobookiem o Martynce podczas wspinania się serpentynami prowadzącymi do stoku narciarskiego musiałem ze wszystkich sił walczyć z pokusą, by nie skierować naszego auta prosto w przepaść. Od lukru i melasy lejącej z się głośników zatarły się klocki hamulcowe, sprzęgło i skrzynia biegów. Kiedy po powrocie do domu, pojechałem do mechanika, ten już po wstępnych oględzinach spytał mnie – Co się stało, woził pan swoją ukochaną japonką cukier na bimber z GS-u? Bez słowa wyjąłem płytę z odtwarzacza CD. Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym wywaliliśmy Martynkę do studzienki kanalizacyjnej i poszliśmy umyć ręce benzyną.Przywołajmy fragment dla przykładu:
Czy widzicie dziadka Martynki? Prawie nigdy nie rozstaje się on ze swym pupilem osiołkiem Uparciuszkiem
– Dzień dobry, dziadku!
– Dzień dobry, dzieci!….Chcecie trochę jabłek?
Babcia wciąż powtarza, że dziadek jest równie uparty jak jego osiołek, i że, jeżeli będzie wspinał się na drabinę, to w końcu przydarzy mu się jakiś wypadek…
Któregoś dnia dziadek rzeczywiście spadł z drabiny i złamał nogę. Założono mu gips i przez kilka dni nie będzie mógł chodzić
– Musisz się strasznie nudzić dziadku.
– Och, tak! Czas tak powoli płynie…- wzdycha dziadunio.
– Jutro pojadę na jakiś czas do mojego brata, lekarza.
– Ale prędko wyzdrowiejesz, prawda?
– Mam nadzieję… Martwię się tylko o mojego osiołka. Kto się nim zajmie, gdy mnie nie będzie?
– Nie martw się, proszę! Będziemy się nim opiekować! – zapewnia gorąco Martynka.
I jak tam? Ile osób się porzygało? Słodko prawda? W tym samym czasie Tata Mikołajka już kilka razy oświadczyłby, że ma tego wszystkiego dosyć, a Mama zagroziła powrotem do swej mamusi; Tomek Sawyer przeskoczyłby płot kradnąc uprzednio powidła ze spiżarni starej ciotki. Nawet pocieszny Kubuś Puchatek zdążyłby się ze trzy razy skompromitować, albo przynajmniej napisać jakąś piosenkę. Zauważyliście już czego brakuje Martynce? Otóż tej małej, zakłamanej gówniarze brakuje konfliktu. Tam wszyscy są ze sobą w zgodzie. Jeśli ktoś coś zmaluje, to tylko przypadkiem, a jak nawet nie przypadkiem (choć nie przypominam sobie, a poznałem parę książek niestety) popełni jakieś zło, to natychmiast się reflektuje, cofa, przeprasza i zawstydza. Nie ma się do czego przyczepiać na gładkiej lukrowanej powierzchni i dlatego zjeżdżamy z niej w przepaść nudy i czarnej rozpaczy. To świat idealny, domek lalek, w którym wszyscy popijają jaśminową herbatkę, nikt nigdy nie poszedł na wagary, nie powiedział dupa, ani się puścił sromotnego bąka. I dlatego właśnie dziękuję Bogu, że Martynkę z powodzeniem wyparł z listy obowiązujących lektur Koszmarny Karolek. To chłopak zły, krnąbrny i zabawny. Jeśli dodamy do tego interpretację w wykonaniu samego mistrza – Krzysztofa Globisza – to można się po prostu zeszczać ze śmiechu. I tak dochodzimy do ważnego prawa literatury, że zły bohater zawsze wyprze dobrego bohatera, tak jak zły pieniądz, dobry pieniądz, a jeszcze gorszy program wyborczy zły program wyborczy.