Do budynku wchodzimy jak na ścięcie. Nie, wcale nie spokojnym, powolnym krokiem. On się zapiera, ja muszę ciągnąć go po ziemi, aż wreszcie szlag mnie trafia i biorę go pod pachę. Wchodzimy do środka. Recepcja szczebiocze do nas, ale my jesteśmy zbyt zajęci rozbieraniem MMC. To znaczy ja rozbieram Miłego Młodego Człowieka, a on mnie kopie. Potem następuje chwilowe zawieszenie broni. Dopóki nie zostaniemy wezwani do środka.
Wchodzimy.
Siadam na fotelu tortur, a Miły Młody Człowiek ląduje na moich nogach. Blokuję mu stopy kolanami. Jedną ręką trzymam jego dłonie, a drugą dociskam całość MMC do siebie. Jego głowa jest uwięziona w kleszczach, które tworzy moja głowa i bark. Zaraz złapie mnie od tego wszystkiego skurcz, ale na szczęście pojawiają się posiłki. To solidnie zbudowana i wąsata pomoc dentystyczna, która dodatkowo unieruchamia jego głowę i otwiera mu usta. Teraz pojawia się drżąca ze strachu pani dentystka. Trzęsącą się ręką zbliża dentystyczny szpikulec do gwałtem otwartej buzi MCC. Pacjent oddycha ciężko, obserwując uważnie każdy jej ruch. Idzie dobrze, myślimy sobie. Idzie dobrze, choć powinno nam być wstyd, że piętnaście kilogramów MCC musi okiełznać ekipa, która w sumie waży jakieś ćwierć tony.
Wtem Miły Młody Człowiek uwalnia dłoń, łapie dentystkę za szpikulec i próbuje dziabnąć ją w oko. Ta uskakuje wystraszona, przyrząd upada na ziemię. MMC gryzie więc pomoc w łapsko, bez trudu pokonując powłokę gumowej rękawiczki. Dentystka z płaczem ucieka, pomoc pyta czy był zaszczepiony (był, ale nie na wściekliznę, odpowiadam), MMC charczy ciężko jak zwierz dziki, który łaknie krwi. Bo jest nim, jest zwierzem dzikim, który łaknie krwi.
Tydzień później…
Chcesz wiedzieć, co było dalej? Zamów Koszerną metodę wychowawczą!