Zostawmy za sobą to chore pytanie. To jest jedno z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi – jak lubił w literaturze powtarzać Marek Hłasko. Ja na przykład w ubiegłym roku pod nieobecność Królowej Matki planowałem jedzenie pizzy (z dziećmi) i oglądanie kilku odcinków Gwiezdnych wojen (również z dziećmi). I to się początkowo udało. Potem było sprzątanie wymiocin MMC oraz zbieranie z podłogi resztek choinki, którą zdewastowały zwierzęta domowe. A kiedy już skończyłem, do drzwi zapukali sąsiedzi, żeby mi nie podziękować za H2O w grzybowej. Bo choinka stała w stojaku z wodą, a stojak dokładnie nad ich wazą, tylko piętro wyżej.
No więc człowiek planuje, a pan Bóg bombki po podłodze roznosi. Zamiast banalnego pytania o jakiegoś Sylwestra, spytajmy się lepiej, kim zostanie Miły Młody Człowiek, kiedy dorośnie. Zadają je nasi znajomi i Królowa Matka namiętnie i często.
Tancerzem, albo wokolistą – upiera się się Królowa Matka. – Wspaniale tańczy i ma ucho do piosenek. Nie mówię, tego, bo tak bym chciała. Wolałabym, żeby został dentystą.
– Chyba żaden normalny rodzic nie marzy, żeby dziecko zostało dentystą – odpowiadam zazwyczaj.
– To w takim razie ja nie jestem normalna, ale to najlepszy zawód jaki można wymyślić.
– Dlaczego?
– Nie zaczynaj znowu! – musztruje mnie KM.
No to nie zaczynamy, tylko słuchamy następnego pomysłu, kim może zostać Miły Młody Człowiek.
Politykiem – twierdzi kolega, który za dużo ogląda telewizji rządowej. – Wasz syn kiedy chce coś uzyskać, ma pewność siebie co najmniej trzech, a nawet może czterech Piotrowiczów. To było wspaniałe jak tarzał się po dywanie wrzeszcząc nie, nie, nie!
– Za inteligentny jest na polityka – protestuje zazwyczaj Królowa Matka
– Wystarczy, że pochodzi pilnie do zreformowanej szkoły to się do polityki nada – ripostuje znajomy nauczyciel gimnazjalny, przyklejony do swojej strefy komfortu, niesubiektywny i rozżalony.
– No co wy. On zostanie Kochankiem wszechczasów! Wiecie, jak on pięknie umie czarować kobiety? Dzisiaj powiedział do mnie: Ciociu jesteś piękna jak choinka – rozpływa się przyszywana ciocia.
– Nie jestem pewien, czy to komplement – protestuję z wrodzoną sobie delikatnością. – U nas choinka jest zazwyczaj krzykliwa, bardziej niż okładki Faktu.
– Później sobie porozmawiamy – rzuciła Królowa Matka, ale rozczulona komplementem ciocia macha lekceważąco ręką:
– To najlmilsza rzecz, jaką słyszałam, od czasu gdy Giertych chciał zabronić Gombrowicza w szkole.
– E tam. Chyba nie widzieliście jak on prowadzi piłkę. Klei mu się do nogi jakby była na gumie. Na dodatek umie strzelać z pierwszejki i genialnie wykonuje rzuty wolne. Będzie drugim Lewandowskim i poprowadzi polską reprezentację do finału Mistrzostw Świata.
– Oby nie Wasilewskim. Wczoraj na treningu omal nie złamał nosa koledze – udaję sceptycyzm, choć czuję, że wypełnia mnie gaz lżejszy od powietrza i że zaraz przekonam się czy panowie malarze istotnie wygładzili sufit tak pięknie jak nas przekonywali.
– Ale wszedł prawidłowo? – dopytuje się kolega?
– Prawidłowo, w walce o piłkę, bez łokci.
– No widzisz – cieszy się kolega kibic. – Może podbije ligę angielską.
– Wolałbym hiszpańską – protestuję.
– To dwa sezony w angielskiej a potem Barcelona – proponoje kompromis kolega.
I tak sobie rozmawiamy podczas gdy Miły Młody Człowiek bawi się lalkami Oleńki, albo rysuje, albo układa klocki w wysoką wieżę. Kimś na pewno będzie. Stanowczo i zdecydowanie. Kiedyś. Za lat parę, paręnaście. Na pewno nie dziś i nie jutro. Bo to jedna z tych rzeczy, których się na razie nie dowiemy.