Zbulwersowałem się wpisem Psychobloga Jarka Żylińskiego, który wziął na psychologiczną tapetę i patelnię sprawę ojców. Pisze on tam różne takie rzeczy (chciałoby się napisać: farmazony). Na przykład: „Kiedy chłopiec zaczyna szukać wzorca swojej płci, coraz częściej nie znajdzie nikogo. Coraz częściej stajemy wobec sytuacji, w której mężczyzna został ojcem biologicznym i nie podjął się tej roli, wypisał się, wyszedł, wyjechał.”
Czy ja żyję w jakiejś innej rzeczywistości? Alternatywnej? W której co rano widzę masę ojców odprowadzających swoje dzieci do szkoły. W której mój kolega gotuje swej żonie i dziecku jarmuż? Mój dziadek twierdził, że mężczyzna powinien w domu robić dwie rzeczy: nakręcać zegar i liczyć dzieci. Mój tata robił znacznie więcej, ale nie wiedziałby gdzie jarmuż ma ogon i którą jego część wkłada się do garnka. A mój kolega wie. Wie też, że jego dziecko ma alergię pokarmową i szuka alternatywnych źródeł żywienia. Narażając się przy tym na gniew ekipy rządzącej i szyderstwa prawicowych portali. Na szczęście wozi ten jarmuż w bagażniku samochodu, a nie roweru więc jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja.
Panie Jarosławie, mam pytanie. Pisze pan, że coraz częściej ojcowie porzucają swoje dzieci? Really?Jak pan to wyliczył? Jak pan to stwierdził? Bo mi się wydaje, że jest odwrotnie. Że kiedyś ojciec może i był, ale z gazetą albo na kanapie, zmęczony po pracy. Teraz presja społeczna jest duża, żeby być ojcem aktywnym, ojcem opiekuńczym, ojcem matczynym. Nawet jak się jest ojcem rozwiedzionym. Tu bardziej bym widział przedmiot badań. Jak bardzo my mężczyźni naśladujemy kobiety w tej opiece. Szukamy w sobie pokładów kobiecości, bo to kobieta jest stawiana na wzór zajmowania się dzieckiem. A mężczyzna ma dorównać, albo choć próbować.
Czy więcej niż kiedyś ojców tak naprawdę interesuje się swoimi dziećmi, to ja nie wiem. Nie mam badań. Wiem, że presja by się interesować jest duża. Intuicyjnie podejrzewam, że fajnych ojców, którzy chcą być w życiu swoich dzieci ważni (mój ojciec taki był, mimo, że ubrać i ugotować jak ja nie umiał) było, jest i będzie tyle samo, co zawsze. Ktoś kiedyś przy okazji lamentu na temat czytania powiedział, że o co ten zamęt. Bo przecież w starożytnym Rzymie książki czytało parę procent społeczeństwa i nadal książki czyta parę procent społeczeństwa. To że resztę czytać nauczono, nie znaczy, że będzie tak robić. Kiedyś ojciec był obecny fizycznie, ale czy psychicznie to już niekoniecznie. Tych obecnych psychicznie było ileś tam procent. Pewnie tyle samo, co teraz. Tylko ci nieobecni są już nieobecni na całego. Nie zasada się zmieniła lecz wykonanie.
Z jednym się zgadzam. Młodego chłopca zewsząd otaczają kobiety. Nauczycielki, przedszkolanki, pielęgniarki, opiekunki, nawet lekarki o specjalności pediatrycznej. Czy ktoś kiedyś widział przedszkolanka? Spytałem o to znajomą panią dyrektor przedszkola. Zadumała się głęboko i po dłuższej chwili odparła:
-Tak kiedyś widziałam. Popracował trochę i szybko się zmył. Nie pasował do nas – zaśmiała się brzydko.
I potem się tu człowieku dziw, że Miły Młody Człowiek, który ma lat dwa i trochę, jak uderzy się w okolicach bikini krzyczy: Ała moja cipa! Nie poddaję się jednak w takich chwilach. Edukuję, że to nie cipa, o nie, a kuśka uległa bolesnej kontuzji. Nawiasem mówiąc słowo kuśka gramatyczną budową jest słowem rodzaju żeńskiego. Czyli że mówi o męskości, a samo jest zbudowane jak kobieta. He he. Tak samo zresztą jak i słowo mężczyzna oraz słowo kobieta, które odmieniają się wg tego samego paradygmatu. Ciekawe prawda? Myślę, że te słowa: cipa, kuśka, mężczyzna i kobieta to najlepsze dowody, że to wszystko nie jest takie proste. I na tym bym się na pana miejscu skupił;-)