Jak się kłócić?
Młode pary stając przed sakramentalnym „tak”, i to nawet te, którym ślubu udziela sam Biedroń, nie zdają sobie sprawy ze skali niekompetencji jaką wnoszą ze sobą do tej podstawowej komórki społecznej. Niby wyedukowani, niby nowocześni, niby tacy kic kic do przodu, ale z jednego faktu nie zdają sobie sprawy. A jak, słusznie przecież, podejrzewają amerykańscy naukowcy, sporą część wspólnego życia małżonkowie spędzają na wzajemnych kłótniach i pretensjach.
Żyjemy w czasach perfekcjonizmu. Jeśli gotować to jak Gordon Ramsay, albo choć Okrasa. Jak w góry, to na K2 przynajmniej, jak seks to niczym gwiazda filmów dla dorosłych. A co z kłótniami małżeńskimi? – ja się pytam. Dlaczego nikt się nie pochylił nad tym i nie pomógł młodym, niedoświadczonym, żeby kłócili się piękniej, dobitniej, bardziej widowiskowo?
Kiedy Królowa Matka i ja zdecydujemy się pokłócić, to następnego dnia sąsiad przychodzi z kwiatami spytać, czy jego konkubina może już wyjść zza kanapy. Oto jaką perfekcję można osiągnąć przez dziesięć lat wspólnego życia. To się także tyczy sąsiada. Podczas ostatnich tak zwanych cichych dni, kiedy przerwaliśmy na chwilę wrzaski, by zaczerpnąć tchu, wymienić jeńców i pogrzebać poległych, usłyszeliśmy, jak sąsiad zza ściany skanduje: więcej-jadu więcej-jadu więcej-jadu więcej jadu! Znaczy docenił. Znaczy podobało się. Znaczy zostaliśmy kimś w rodzaju gwiazd małżeńskiej jazdy bez trzymanki.
Jak ktoś chce zobaczyć prawdziwych mistrzów kłótni, gdzie każdy cios to co najmniej prawy prosty w splot słoneczny, albo mityczne uderzenie wibrującej dłoni, niechaj zobaczy odpowiedni fragment „Dnia świra”. To co tam główny bohater i jego eksżona wyrabiają to jest małżeński majstersztyk. Widać, że wiele lat poświęcili na żmudne ćwiczenia, nie opuszczając świąt, urlopów ani długich weekendów. Nie każdemu będzie dane osiągnąć ten mistrzowski poziom. Jednak każdy może opanować jakieś minimum, abc małżeńskich sporów. Potrzebna jest do tego znajomość słabych punktów strony przeciwnej. Każdy z nas z grubsza zna strefy erogenne, albo przynajmniej o nich słyszał. Dla udanej kłótni ważne są strefy stresogenne i ja za chwilę postaram się je wskazać. Oto kilka pomysłów, którymi można wprawić w drżenie ego drugiej połówki.
Wycieczki rodzinne. One są zawsze spoko. Możemy powiedzieć: NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK TWOJA MATKA. Lub odwrotnie, poinformować, iż (co za niespodzianka): JA NIE JESTEM TWOJĄ MATKĄ.
Zabawa w doktora rozpala do czerwoności od pokoleń. Pod nią podciągają się zdania typu: POGORSZYŁO CI SIĘ? ZNOWU MASZ OKRES? MOŻE PORA POMYŚLEĆ O PSYCHIATRZE?
Dobry kwantyfikator działa cuda. Wzmocni przekaz. Wywoła pianę na ustach. Wytrąci z równowagi. W udanej kłótni trzeba mieć pod ręką i to zawsze (o już się zaczyna) wszystkie (i to jak bardzo się zaczyna) słowa, które są kategoryczne i skrajne. BO TY ZAWSZE… ŻE TEŻ NIGDY… GDYBYŚ CHOĆ RAZ. KIEDY WRESZCIE…
Możemy też wrócić do czasów szczęśliwego dzieciństwa zabierając tam ze sobą swojego partnera pytając go na zachętę: ILE TY MASZ LAT?
Skoro już przy czasie jesteśmy, to warto pamiętać, że nie wszystko trzeba na ostro. Nostalgiczne, bardziej liryczne tony też mogą zaboleć. Proszę, oto dowód: KIEDYŚ COŚ DLA CIEBIE ZNACZYŁAM/EM. ALE TO BYŁO DAWNO TEMU.
Dobry bokser wie, jak ważne jest operowaniem dystansem. Czasem warto go maksymalnie skrócić, a czasem przeciwnie – oddalić jak tylko się da. Słownie wyglądać to może tak: POSŁUCHAJ MNIE CZŁOWIEKU. Przez chwilę byliśmy blisko, bo przecież gatunkowa solidarność i braterstwo zobowiązują. To teraz uwaga – zwiększamy dystans: KIM TY JESTEŚ? NIE POZNAJĘ CIĘ!
To oczywiście dopiero początek. Wierzchołek góry lodowej. Ale na start śmiało starczy. Resztę pozostawiam wam. Bawcie się dobrze. Nie bójcie się eksperymentować. Przekraczajcie granice. Łamcie konwenanse. Bądźcie kreatywni. I tylko o jedno was proszę. O jedno was błagam. Nie naśladujcie polskich polityków.