[Dedykuję Pani Iwonie, która odgadła bardzo trudną zagadkę na profilu Ojca na FB.]
Tak. Chłopcy są jacyś inni. Od kiedy odpakowałem dwulatka tylko się w tym przekonaniu upewniam. Kto miał dwie córki najpierw, a potem rozpakował syna, ten się jakiś czas musi trochę nowemu nabytkowi nadziwić.
Taki dialog:
– Tato, dlaczego ja muszę mieć trzy kurtki? Chcę mieć jedną.
– Nie wiem synu. Matka ci tyle kupiła. Też chciałbym mieć jedną. To znaczy kiedyś mieć chciałem. Zanim mnie te baby przekręciły.
Miły Młody Człowiek nie tylko kurtkę chciałby mieć jedną. Jedna i jedyna słuszna jest też droga do przedszkola, którą nieopatrznie wyznaczyliśmy pewnego roztargnionego dnia i z której to raczej już nie zejdziemy. Jeśli popołudniami Królowa Matka ze świętej drogi zbacza, aby kupić coś, albo załatwić, za karę spotyka ją piekielna awantura. Podobnie jeden słuszny jest rytuał zasypiania (mleko i czytanie, a potem odsyła się czytającego słowami „Musisz już iść sobie”) i budzenia (mleko i bajka). Jedna jedyna słuszna jest pozycja podczas schodzenia ze schodów – jedna rękę na poręczy, druga w dłoni matki lub ojca. Jeśli nadchodzi czas noszenia czapki to mamy bunt i stawianie się, że nie, że nie chcę na głowie nic mieć. Kiedy wrzenie rewolucyjne udaje się w końcu uśmierzyć to czapka staje się żelaznym punktem programu i obowiązkiem. Nie ważne, że wystarczy zrobić dwa kroki do auta, nieważne, że w pociągu narzucamy na siebie tylko kurtki, by doubrać i dopiąć się na peronie. Kurtka ZAWSZE musi być pod szyję zapięta, a czapka regulaminowo na głowie. Wyrzucanie i kupowanie butów to trauma i tragedia jakby nie trzewiki, ale wiernego Bucefała (osobników z nową maturą odsyłam do Kubiaka i jego „Dziejów starożytnych Greków i Rzymian”, a wcześniej sprawdźcie sobie na ściądze.pl, o co chodziło z tym Kubiakiem, a potem po nitce do głąba, Ariadny wy moje;-) ) do ciemnej mogiły składał i żegnał.
A więc skostniałość, schemat, powtarzalność. Z drugiej zaś strony mamy dążenie do samodzielności i odwagę. O której za chwilę, zaraz po samodzielności.
Od najwcześniejszych miesięcy MMC dąży do jedzenia samodzielnego. I do szału go doprowadza Królowa Matka, która mu w talerzu grzebie, kiedy on na przykład pracowicie z pomocą palców nadziewa na widelec kawałek parówy, by ją potem na owym widelcu elegancko i zgodnie z zasadami stołowego sauwarsurwiwalu donieść do ust. Jeszcze mówić nie umiał, ale usadzić zakusy matki na jego talerz już doskonale potrafił. Pokazując paluchem wskazującym (a raczej rozkazującym) na jej talerz, co nie można było odczytać inaczej niż: Tu masz swój talerz i tutaj sobie grzeb. Od mojego wara.
Po drugie odwaga. Kiedy dawno, dawno temu opowiedziałem Małgorzacie (która przesiadywała na sedesie godziny by móc w spokoju poczytać i obawialiśmy się, że nabawi się żylaków), że po drugim kwadransie siedzenia na toalecie pojawia się szambonurek, który może od spodu ugryźć ją w tyłek, bała się go latami. Gdy dorosła i o żarcie tym opowiedziała Oleńce, ta też zaczęła się bać szambonurka. Miły Młody Człowiek usłyszawszy tę samą historię stwierdził:
– A ja zrobię na niego kupę i go nią zatopię.
Królowa Matka odparła na to, że jeszcze jedno słowo na temat kupy lum szamba i będziemy już zawsze jedli obiady bez niej.
Jest Pan wspaniały 🙂 Popołakałam się 🙂 Sama mam córkę i o 6 lat młodszego syna i u nas jest tak samo 🙂