Najczęstsza przyczyna rozwodów? Jest nią bezduszność, grubiaństwo, brak empatii czyli po prostu najczystsze skurczysyństwo pierwszej wody. To największy morderca małżeństw! Seryjny wręcz! Przykład? Proszę bardzo:
Zwykła codzienna (chciałoby się rzec drobnomieszczańska) sytuacja. Małe, kameralne spotkanie. Odwiedziny starych przyjaciół albo rodziców czyli obiad lub kolacja na dwie pary. Rozmowa toczy się leniwie, ale inteligentnie. Wszyscy się znają, lubią i rozumieją, więc nie padają nieprzemyślane zbyt odważne, czy mówiąc wprost, niesmaczne żarty. Tematy niebezpieczne omijane są szerokim łukiem. Jeśli niebezpieczna jest polityka, to omija się politykę, jeśli niemiłe są poczynania papieża Franciszka, to papież Franciszek do tego domu i stołu dostępu nie ma. Podobnie jest z kulinariami. Tylko sprawdzone, tylko hity. To co każdy z obecnych choć raz w tej formie i z tym wykonawcą spróbował i zaaprobował z wielkim smakiem. Toteż wszyscy (łącznie z inżynierem Mamoniem) są w doskonałych nastrojach. Pan domu wydaje się dowcipniejszy niż zazwyczaj, goście bardziej uroczy i przyjacielscy, pani domu emanuje spokojem, zrelaksowaniem i gospodarską czujnością, która pozwala jej przewidzieć rozwój wydarzeń kilka ruchów naprzód. Podać to, co się kończy, to co mniej popularne przesunąć na kraniec stołu, by wysforować naprzód to, co na to zasłużyło. Słowem (wiem, zmarnowałem ich już dużo) wieczór idealny. Kolacja marzeń. Szczęśliwa matka, żona, gospodyni, kucharka kładzie więc mężowi dłoń na ramieniu i prosi:
– Kochanie podałbyś talerzyki do ciasta?
– Oczywiście – zgadza się kochający mąż, dolewając wina uroczej damie, która ich odwiedziła.
Starannie odkłada butelkę, tak aby ani kropla wina nie upadłą na obrus i idzie do kuchni. Po chwili wraca z talerzykami. Żona na jego widok na ułamek sekundy rozszerzają się źrenice a ręce drżą przez małą chwilkę. Potem to wszystko mija. Rozmowa toczy się dalej. Ciasto trafia na talerzyki, z talerzyków do ust wśród ochów i achów. Godzinę lub dwie później goście się żegnają.
Zaczyna się sprzątanie. Mąż znosi dzielnie talerze, talerzyki, półmiski i kieliszki. Żona jakaś milcząca. Wreszcie zapytana, co się stało odpowiada:
– Jak mogłeś!? Jak!? Ty cholerny egoisto. Wstrętny kutusaloecie bez uczuć. Tak się napracowałam, żeby wszystko było dobrze. Żebyśmy wreszcie usiedli z nimi jak ludzie.Żeby było przyjemnie. Obiad, ciasto. Czy ja tak dużo wymagam? Nie. A może dla ciebie to jest dużo. W takim razie jesteś kutasoletem zwyczajnym. Jak mogłeś? Dlaczego mnie tak upokorzyłeś! Podać te niebieskie talerze? Do tego dzbanka? Naprawdę? Tak bardzo mnie nienawidzisz?
Panowie. Nie bądźcie bezdusznymi dudasami. Zwracajcie swoją cholerną uwagę, co kładziecie na stół. Jakie kufa mać talerzyki do jakiego w mordę jeża dzbanka!!!