Napoleon to gimbus

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Marszałek Piłsudski stoi pochylony nad mapą w swoim sztabie. Wkrótce  zdecydują się losy Polski. Rozegra się słynna bitwa warszawska. Na sali jest pełno facetów, od dymu papierosowego aż szczypie w oczy. Generały, pułkowniki, jacyś francuscy doradcy, całe to towarzystwo zastanawia się jak zatrzymać bolszewików. I nagle słyszymy głośne, przepraszam, przepraszam, przepraszam. To jakaś baba z siatami przepycha się do mapy. W lewej ręce torba a w niej 5 kg ziemniaków, w prawej damska torebka, z której wystaje okazały por. Kobieta bezceremonialnie i skutecznie przebija się przez gęsty tłum mundurowych i jest już bardzo blisko celu. Ktoś wzywa straż, żeby ją wyprowadzić, ale adiutant marszałka odwołuje rozkaz. Bo to sam Piłsudski kazał ją wezwać. Na pilną konsultację. No więc niezbyt elegancka pani podchodzi do mapy, daje marszałkowi do potrzymania pięć kg ziemniaków, przekłada damską torebkę w lewą rękę i dłuższą chwilę lustruje mapę. Marszałek półgłosem, w krótkich żołnierskich słowach referuje sytuację. Charakteryzuje jednostki, określa ich sytuację. Kobieta kiwa głową, a potem pokazując paluchem na mapę mówi:

Ci tu, tamci tu, a wtedy ci tutaj i pozamiatane.

– No ba, ale czy to się uda? – pyta marszałek

– Powinno. Chyba, że ktoś coś spieprzy. Ale innej opcji nie widzę – odpowiada kobieta dodając na koniec – Muszę iść, bo mi się rosół wygotuje.

Czy tak było? Tego nawet Wołoszański nam nie potwierdzi. Jestem jednak pewien, że tak być mogło. Bo każda czynna matka i każdy czynny ojciec musi być logistykiem, strategiem i taktykiem najwyższej klasy. Musi planować i to szybko. Nie nad mapą sztabową lecz nad przysłowiowym garem rosołu. Rozwiązywać problem, jak następnego dnia w 3 kwadranse przejechać polskie miasto. Podczas tego myślenia ktoś często ciągnie go za nogę, ktoś inny właśnie zwalił się z regału i beczy. Trzeba pójść zobaczyć, ile z niego zostało i stwierdzić, czy w ogóle będzie co zawozić jutro do przedszkola. Potem wymyślić obiad, na pojutrze, bo bez wymyślenia tego nie zrobi się jutrzejszych zakupów sensownych,a bez zakupów… – wiadomo. Pomyśleć o przeglądzie auta, zmianie opon. Mieć na uwadze kalendarz szczepień i prace semestralne. Skutecznie odeprzeć jesienny atak wywiadówek i zebrań. Kupić strój na balet i buty do tenisa. A tu okna wołają o umycie, ciuchy o wyprasowanie, a zimowe buty dziecięce o pokoleniową wymianę. Ci od kredytu hipotecznego czegoś znów chcą, a z nimi lepiej nie zadzierać. Doprawdy – w porównaniu z tym Napoleon to zwyczajny gimbus, który już po tygodniu takiego życia, jakie ma Królowa Matka, zwiałby z płaczem. Nie żebym przyznawał tym samym, że wszystko jest na jej głowie. Ona tak oczywiście twierdzi. Ja twierdzę zupełnie odwrotnie. Że moja głowa też ma swoje do noszenia. Co jakiś czas wybuchają na tym tle dyskusje, a ich wynik raczej wyrównany. Każdy zostaje przy swoim. A jak któremuś z nas przydarzy się, że zostaje sam na parę dni, to w duchu przyznaje, że jednak i druga strona sporo robi. Sporo.

Rodzic jest wodzem, który nigdy nie odpoczywa, bo jego bitwy się nie kończą, tylko płynnie przechodzą z jednej w drugą. I nawet gdy na chwilę sytuacja na froncie się uspokaja, to i tak jest co robić. Bo trzeba poprawić okopy, uzupełnić zapasy i naostrzyć bagnet. W oczekiwaniu na następną serię niefortunnych zdarzeń. Bo są takie dni, bo są takie tygodnie, kiedy naprawdę wszystko, ale absolutnie wszystko jest policzone do ostatniej sekundy. I nikogo nie powinien dziwić widok człowieka, który, po pościgu za tramwajem zwiewającego mu sprzed nosa, zatrzymuje się wreszcie, patrzy na zegarek i mówi (mimo, że to dopiero poniedziałek), No to kurfa maź, obiadu w niedzielę nie będzie. Nie da rady.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *